Jak uniknąć mandatu i punktów karnych? Dziennikarz śledczy obnaża absurdy

Żaden kierowca nie lubi kolekcjonować mandatów i punktów karnych. Okazuje się, że polskie prawo jest na tyle dziurawe, że wiele osób wykorzystuje przeróżne luki w prawie, żeby uniknąć konsekwencji. Niektóre z tych pomysłów są naprawdę absurdalne. W ciekawy sposób zaprezentował je dziennikarz śledczy Leszek Szymowski.

Leszek Szymowski na swoim profilu przedstawia się jako dziennikarz śledczy, przedsiębiorca i patriota. Kilka dni temu opublikował na Facebooku wpis zatytułowany "Mandaty dla nieboszczyków. Polacy znaleźli sposób na pazerną politykę mandatową". W jego tekście znajdziemy kilka przypadków, które doskonale obrazują kreatywność Polaków w celu uniknięcia konsekwencji prawnych za popełnione wykroczenia.

Więcej ciekawych newsów motoryzacyjnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Pierwszy przypadek opisuje sytuację, która spotkała znajomego dziennikarza. Otrzymał on zdjęcie z fotoradaru z zarejestrowanym wykroczeniem – przekroczeniem prędkości o ponad 40 km/h. Za takie wykroczenie według starego taryfikatora można było dostać 400 złotych i 8 punktów karnych. W tej chwili mandat wynosi 1000 złotych, a od września 2022 w ramach recydywy trzeba będzie zapłacić nawet 2000 złotych.

Zgodnie z formularzem załączonym do korespondencji – można wskazać siebie jako winnego lub osobę, która użytkowała pojazd. Znajomy dziennikarza wykorzystał dane osobowe ze strony z nekrologami dostępne w gazecie i wskazał osobę nieżyjącą. Następnie odesłał niepodpisany formularz do GITD, żeby uniknąć potencjalnych konsekwencji związanych z fałszywym oskarżeniem.

Pismo utonęło, kolega ma spokój, nie zapłacił ani grosza

- podsumował Szymowski. Kolejnym opisywanym przypadkiem był znajomy przedsiębiorca, który już dwa razy stracił prawo jazdy w związku z przekroczeniem dopuszczalnej liczby punktów karnych.

Musiał więc dwa razy wyrabiać prawo jazdy od nowa, stracił pieniądze i o wiele cenniejszy czas. Rozgniewany, poszukał sposobu na uwolnienie się od tych dolegliwości.

- relacjonuje dziennikarz śledczy. Jego znajomy znalazł nietypowy sposób na uniknięcie konsekwencji. Podczas delegacji do Izraela zadeklarował, że zamierza przebywać na terytorium tego państwa tak długo, aż lokalne przepisy będą od niego wymagać wymiany rodzimego prawa jazdy na izraelskie.

Zobacz wideo

W ten sposób za niewielką opłatą uzyskał dokument wystawiony w obcym państwie. Po powrocie do Polski wystąpił o wtórnik polskiego dokumentu, z czym również nie było większych problemów. Od tamtego czasu podczas kontroli policyjnej na terenie Polski wyciąga izraelski dokument.

Od czasu do czasu zapłaci mandat, ale punktów karnych już nie dostaje. Gdy przychodzi zdjęcie z fotoradaru, wysyła kopię izraelskiego prawa jazdy - niech sobie ITD tam właśnie szuka winowajcy

- podsumowuje Leszek Szymowski. W dalszej części swojego wpisu na Facebooku przedstawia proceder, który jest również karalny, ale często wykorzystywany przez osoby, które mają uprawnienia, ale rzadko korzystają z samochodów.

Gdy przychodzi korespondencja wzywająca do wskazania sprawcy wykroczenia, właściciel samochodu wskazuje emeryta, który płaci mandat i bierze na siebie punkty karne. Stawka za taką przysługę wynosi 100 złotych od punktu plus kwota mandatu. Jak relacjonuje dziennikarz, kilku emerytów zrobiło sobie z tego sposób na życie.

Tracą prawo jazdy, wyrabiają nowe (na koszt mojego znajomego), przez co mają zajęcie, więc nie siedzą w domach i nie gnuśnieją. Tworzą bzdurne statystyki, z których wynika, że najczęstszy sprawca wykroczeń to siedemdziesięciolatek nie posiadający samochodu. Jeden ze staruszków poprawił cały system. Załatwił sobie amerykańskie prawo jazdy, którego polskie władze nie mogą mu zabrać i na które nie można dostać punktów karnych. Emeryt przyznaje się do wykroczeń hurtowo, bierze po 100 złotych od punktu karnego. Miesięcznie bierze mandaty po 200-300 punktów, które w jego przypadku są martwe, bo rząd USA ich nie uznaje. ITD rozkłada ręce a dziadek siedzi i kasę liczy. Trzydzieści kawałków miesięcznie do emerytury za podpisanie bzdurnych papierów i może sobie gwizdać na obietnice emerytalne premiera.

- dziennikarz relacjonuje cały proceder. Ostatni przypadek przedstawiony we wpisie dotyczy osoby o bardzo popularnym nazwisku w Polsce. Człowiek ten przejął po ojcu nie tylko nazwisko, ale również imię. Pan Krzysztof K. (zbieżność z inicjałami autora tego tekstu jest przypadkowa) przyjmuje na siebie różne wykroczenia drogowe – znajomi wskazują go z imienia i nazwiska jako osobę kierującą pojazdem. Oczywiście pobiera za to opłatę.

Gdy do jego domu przychodzi korespondencja z prośbą o przyznanie się do winy lub wskazanie sprawcy wykroczenia, pan Krzysztof odpowiada, że pod tym samym adresem mieszka jeszcze drugi człowiek o tym samym imieniu i nazwisku. W związku z tym ITD nie jest w stanie ustalić, kto jest sprawcą wykroczenia – ojciec czy syn? Kierując się zasadą domniemania niewinności zwykle umarza sprawę.

Jak bogatym i potężnym krajem byłaby Polska, gdyby potencjał i kreatywność takich ludzi wykorzystywać do jej rozwoju a nie do obchodzenia głupot.

- konkluduje autor na zakończenie swojego długiego wpisu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.