O militarnych zakupach polskiej armii możesz więcej przeczytać również w serwisie Gazeta.pl.
Czytając kolejne komunikaty MON można odnieść wrażenie, że Polska rośnie na... militarną potęgę. Przykład? Podpisaliśmy umowę na zakup 250 czołgów Abrams, z czego 28 pojazdów trafi do naszej armii jeszcze w tym roku. Poza tym w militarnym sklepiku USA wrzuciliśmy również do koszyka 26 wozów zabezpieczenia technicznego M88A2 Hercules i 17 mostów towarzyszących M1074. Zsumowana wartość 4,75 miliarda dolarów? Ale przecież to dopiero początek zakupów...
Wiele wskazuje na to, że do amerykańskich partnerów trafi również astronomiczna kwota na poziomie 50 miliardów dolarów. A wszystko za sprawą zakupu 500 wyrzutni M142. HIMARS-y (czyli High Mobility Artillery Rocket System) ponoć zostały już zamówione i ponoć zamówienie uzyskało zielone światło ze strony Departamentu Stanu USA. I choć to bez wątpienia stanowi dobrą informację, w sprawie pojawia się pewien znak zapytania. Po co Polsce 500 HIMARS-ów, skoro takiej ilości nie ma nawet armia USA? Kraju 30-krotnie większego od Polski...
No dobrze, zatem już wydaliśmy 55 miliardów dolarów, a lista wszystkich zamówień MON jeszcze nie wyczerpała się. Bo ostatnio polski minister wybrał się również na zakupy do Korei Południowej. Tam zakontraktował dla Polski w sumie 1000 czołgów K2, ponad 600 armatohaubic K9 i 48 samolotów FA-50. Na ten cel wydamy kolejne 14 miliardów dolarów. Co w najbliższych latach da zsumowaną inwestycję wynoszącą prawie 70 miliardów dolarów, przy czym kwota dotyczy wyłącznie kontraktów zagranicznych. Nie odnosi się do produkcji krajowej broni.
Wybór sprzętu amerykańskiego wydaje się oczywisty. Skąd jednak pomysł na zakup pojazdów produkcji koreańskiej? Całe szczęście nie wynika on z poszukiwania "tańszej opcji". Szczególnie że np. czołgi K2 Black Panther są chwalone na świecie. 1500-konny silnik i blisko 11-metrowa konstrukcja dają pojazdowi wyjątkową mobilność. Jeżeli chodzi o uzbrojenie, Koreańczycy postawili na armatę 120 mm L/55. Automat ładujący współpracujący z nią pozwala na wystrzelenie do 10 pocisków na minutę.
W polskim koszyku pojawiło się również działo samobieżne K9 Thunder. Jego produkcja trwa od roku 1999, jest napędzane 1000-konnym dieslem V8, ma stalową konstrukcję odporną na ostrzał amunicją 14,5 mm, a do tego zawieszenie hydropneumatyczne przydatne w trudnym terenie. K9 prowadzi ostrzał w trybie MRSI. To oznacza, że wystrzeliwuje 3 pociski w odstępie 5 sekund na różnych kątach podniesienia w taki sposób, by wszystkie jednocześnie uderzyły w cel. Zmyślne, prawda? A lista nadal nie jest pełna, bo uzupełnia ją samolot FA-50 Fighting Eagle.
FA-50 to lekki, dwuosobowy samolot bojowy. Ma działko 20 mm oraz szeroki zakres podwieszanego uzbrojenia lotniczego. Prędkość maksymalna wynosi 1,5 Macha (1837,5 km/h). Zasięg operacyjny samolotu to 1800 km, a jego pułap maksymalny to 14,6 km.
Bardzo dobrze, że po latach stagnacji polska armia wreszcie zacznie się unowocześniać. Dobrze też, że wreszcie politycy zaczęli inwestować w sprzęt i odchodzą od teorii mówiącej o tym, że polski lotnik poleci nawet na drzwiach od stodoły. Niestety wartość kolejnych kontraktów i częstotliwość ich pojawiania się w naturalny sposób musi powodować powstawanie niewygodnych pytań. I nie jest to przejawem malkontenctwa. Wątpliwości są bardzo naturalne. Bo o ile bez wątpienia w obecnej dobie musimy postawić na obronność, to jednak nie oznacza że powinniśmy wpaść w owczy pęd i przesadę. Kupujmy to co naprawdę potrzeba. Nie kupujmy na oślep.