Spodobał Ci się ten artykuł? Więcej wiadomości ze świata motoryzacji znajdziesz na Gazeta.pl
Każdy kto wjeżdża na stacje paliw zastanawia się, ile tym razem będzie musiał wyciągnąć z portfela. Ceny paliw szybują, a to ponoć nie jest ostatnie słowo. Co gorsza droższe paliwo wiąże się z podwyżkami cen również w sklepach. Zatem wszystko jest powiązane, a ostatecznie społeczeństwo zapłaci.
Jednak nie wszyscy chcą płacić i coś próbują z tym zrobić. Może nie na masową skalę, tylko lokalnie, ale pierwsza iskra została rzucona. Pytanie tylko czy zgaśnie, czy zapoczątkuje coś większego.
Kierowcy z Bielska-Białej w niedzielę zdecydowali się na nietypową formę protestu. Na stacji sieci Orlen na alei Andersa w wcześniej wspomnianym mieście zaczęły się „psuć" samochody. Było ich kilkanaście i zaczęło dochodzić do „usterek" równo w południe. Powód? Rosnące ceny paliw. Tego dnia, na tej stacji paliw cena za bezołowiową 95-ke wynosiła 7,94 zł za litr.
Akcja trwała godzinę. Przez ten czas nikt nie mógł skorzystać ze stacji. Właściciele „uszkodzonych" pojazdów mieli otwarte maski, wyciągnęli trójkąty ostrzegawcze i przekonywali, że ich samochody są nie do ruszenia. Oficjalnie nie był to protest.
Ostatecznie przez pracownika stacji na miejsce został wezwany patrol policji. Gdy tylko funkcjonariusze stawili się na miejscu, wszystkie samochody, które wzięły udział w akcji cudownie się same naprawiły i o własnych siłach odjechały z miejsca protestu. Policjanci nie wystawili kierowcom ani jednego mandatu.
Taka forma sprzeciwu spotkała się z pozytywnym odzewem ze strony internautów, wiele osób proponuje zrobić tego typu akcję w całej Polsce o tej samej porze. Społeczeństwo powoli ma dosyć rosnących cen.
Trzeba pamiętać, że do końca lipca obowiązuje niższy podatek na paliwo wynoszący 8 proc. Co będzie później, gdy już teraz jest tak drogo przekonamy się już niedługo.