Spodobał Ci się ten artykuł? Więcej wiadomości ze świata motoryzacji znajdziesz na Gazeta.pl
Rajdy samochodowe mają to do siebie, że są obarczone wieloma zagrożeniami. Zarówno dla zespołów, jak i widzów. Ostatnio doszło do groźnie wyglądającego wypadku.
W miniony weekend w okolicach Świdnicy odbył się 50. Rajd Świdnicki-Krause. Nie wszystkie zespoły mogą być zadowolone ze swoich wyników, ale jeden w szczególności. Jednak z drugiej strony wygrali coś więcej niż rajd – własne życie.
Na drugim odcinku rajdu doszło do groźnego wypadku. Hyundaiem i20 R5 jechał zespół składający się z Marcina Słobodziana i Michała Poradzisza. Ich samochód wypadł z trasy z powodu dużej prędkości i zatrzymał się na barierkach odgradzających trasę od potoku poniżej.
Kierowca nie był w stanie utrzymać samochodu w zakręcie i było blisko tragedii. Metalowe rury z barierek przebiły szybę i dostały się do wnętrza. Dosłownie centymetry dzieliły załogę od śmierci. Jedna z rur nawet otarła się o kask kierowcy.
Marcin Słobodzian przyznał w swoim wpisie na Facebooku, że droga dobrze była przygotowana i pilot właściwie go nawigował. Odpowiedzialność ponosi wyłącznie on, gdyż jechał na pamięć i pomyliły mu się zakręty.
Całe szczęście nic nikomu się nie stało. Chociaż było blisko.