Jean Ragnotti: geniusz, który nigdy nie dorósł

Jeana Ragnottiego znam od kilkudziesięciu lat. Pomógł mi wielokrotnie, służąc radą i psychicznym wsparciem. Emerytowany kierowca to zarazem pełne radości życia dziecko, zawsze gotowe czynić otoczeniu rozmaite psikusy.

Jean Ragnotti to prawdopodobnie jedyna żyjąca osoba, która jest bohaterem regularnie drukowanego komiksu. 76-letni dziś Jeannot wycofał się z profesjonalnego sportu samochodowego w roku 1996, a na emeryturę z Renault Classic odszedł kilka lat temu. Mieszka w Malezji, ale na pewno do dziś do końca nie dorósł.

Więcej ciekawych tekstów o motoryzacji znajdziesz na stronie Gazeta.pl

Pisanie o Ragnottim jest trudne. Przypomina próbę opublikowania symfonii Beethovena w formie apki na smartfona, wszystko wydaje się nadmiernie uproszczone i spłaszczone. Człowiek obdarzony niewątpliwie boskim talentem, który jeszcze całkiem niedawno zachwycał tłumy "altonenami" za kierownicą 30-letniego Renault 5 Turbo Maxi. Potrafił ten manewr, polegający na zmuszeniu auta do obrotu o 360 stopni bez przerywania postępowego ruchu naprzód, wykonywać z większą precyzją niż Ken Block, posługujący się tysiąckonnym potworem, wypełnionym najnowszą techniką.

Ragnotti po raz pierwszy wystartował w zawodach w 1967 roku, prowadząc Renault 8 Gordini. Od razu zauważono, że to naturalny talent, który zdarza się raz na miliard mieszkańców Ziemi. Talent, którego nigdy do końca w pełni nie wykorzystano. Tak naprawdę zawsze było mu wszystko jedno, czym jedzie. Kiedyś zapytałem go, wskazując palcem przerażające Alpine A443, czy trudno nim się jeździło.

Pokręcił głową. "Pas trop" (nie za bardzo) - brzmiała odpowiedź. Pytałem po kolei o inne samochody, ale odpowiedź zawsze była ta sama. Zniecierpliwiony nieco, zapytałem w końcu niskiego Francuza z nosem godnym de Gaulle'a: "a czy kiedykolwiek jakikolwiek samochód okazał się trudny w prowadzeniu?" Pomyślał przez sekundę i odrzekł, że nigdy.

Jean Ragnotti z autorem
Jean Ragnotti z autorem fot. BLAZEJ ZULAWSKI

Wyścigi torowe, rallycross, rajdy, Paryż-Dakar, 24-godzinny wyścig w Le Mans, testowanie Williamsa Formuły 1 z aktywnym zawieszeniem... robił wszystko, i robił wszystko dobrze. Podczas testu auta F1 na torze Paul Ricard, który wydarzył się nieco przypadkowo, Ragnotti musiał ze szkółki wyścigowej pożyczyć buty, bo ekipa Williamsa nie pozwoliła mu wsiąść do auta w starych, podartych tenisówkach.

Z każdym okrążeniem Ragnotti jechał szybciej. Zbliżał się niebezpiecznie do czasów okrążeń fabrycznego kierowcy testowego (nazwisko przemilczymy), który codziennie obcował z tym samochodem. W końcu Patrick Head nakazał wezwanie zwariowanego Francuza do boksów, "bo się nam tu zaraz zabije".

Oczom mechaników Renault ukazał się samochód, prowadzony przez psa

Stoimy przed piekarnią gdzieś w geometrycznym środku Francji. Ragnotti sękatymi, artretycznymi palcami łamie świeżą bagietkę na kawałki, okruchy sypią się gęsto. Idę w jego ślady, urywam fragment i zaczynamy przeżuwać. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej francuskiego. Z pełnymi ustami genialny kierowca pyta mnie, czy już opowiadał mi historię o psie. O jakim psie? Wiem, że Ragnotti kocha psy, ze wzajemnością, bo podczas sesji zdjęciowej groźny pies stróżujący zaprzyjaźnił się z nim tak, że próbował przecisnąć się przez płot. Jak się okazało, chodziło o konkretnego psa.

Było tak. Ragnotti testował na Paul Ricard pierwszy prototyp Renault 5 Turbo. Na jednym z okrążeń jego bystre oko zauważyło samotnego psa, błąkającego się na skraju pułapek żwirowych obok toru. W połowie następnego okrążenia Francuz zatrzymał auto, wypiął się z pasów i poszedł po psa. Pies, jak zresztą każdy pies napotkany przezeń w życiu, z pełnym zaufaniem dał się wziąć na ręce. Ragnotti posadził sobie psa na kolanach, uruchomił silnik i ruszył w kierunku boksów. Mechanicy Renault, którzy wcześniej usłyszeli, że silnik umilkł, pobiegli ku murowi alei serwisowej, by zobaczyć, co takiego stało się z prototypem. Ich oczom ukazał się samochód, prowadzony przez psa.

Jean Ragnotti w Renault 5 Turbo
Jean Ragnotti w Renault 5 Turbo BLAZEJ ZULAWSKI

Ragnotti położył bowiem psie łapy na kierownicy i sam pochylił się mocno w prawo, skrywając się przed wzrokiem osób z zewnątrz. Niby dziecinne zachowanie, ale jakże ujmujące. Podczas realizacji materiałów z Ragnottim dla różnych czasopism wielokrotnie widziałem, że wszędzie go rozpoznawano, nawet naprawdę sędziwi ludzie wiedzieli dokładnie, kim jest. Zakładam się o sto euro, że w tych samych wioskach czy miasteczkach można paradować główną ulicą z jakimś znanym influencerem i pies z kulawą nogą się nim nie zainteresuje.

Istnieje inna podobna historia, którą Jean Ragnotti opowiadał w obliczu licznych świadków. Otóż wracał pewnego dnia do domu i na śmierć zapomniał, że wszystkie gazety dzień wcześniej trąbiły o zamontowaniu na jego trasie pierwszego we Francji fotoradaru. Cóż, przeszedł koło aparatury pełnym ogniem i skrzynka na słupie błysnęła. Mistrz kierownicy pojechał kawałek dalej, zawrócił na ręcznym i zatrzymał się.

Przesiadł się szybciutko na prawy fotel i, prowadząc z niego samochód (wtedy w autach nie było konsoli środkowej i można było sięgnąć stopami do pedałów), ponownie przejechał przed fotoradarem z nadmierną prędkością. Francuscy "flics" na pewno długo drapali się po głowach, widząc dwa zdjęcia wykonane w odstępie kilku minut. Na jednym widniał pędzący samochód bez kierowcy. Mandatu nigdy mu nie przysłano.

Przed startem w  Le Mans Classic: "opowiem ci o wszystkich, którzy tu zginęli"

Podczas Le Mans Classic w 2014 roku, gdy startowałem w teamie Renault Classic samochodem Alpine M65 z 1965 roku, druga sesja treningowa poszła mi kiepsko. W nocy, w deszczu niziutka kabinka samochodu z szybami z pleksi pełna była refleksów, co dla mnie okularnika stanowiło prawdziwą katorgę. Nie czułem się pewnie, w dodatku wcześniej nie miałem szansy poznać auta, siedziałem nim dosłownie raz w życiu. Może lepiej zrezygnować?

Jean Ragnotti
Jean Ragnotti fot. BLAZEJ ZULAWSKI

O 7 rano następnego dnia powiedziałem o swoich rozterkach Ragnottiemu. Poklepał mnie po ramieniu i rzekł: "opowiem ci o wszystkich moich znajomych, którzy tu zginęli". I opowiedział. Najstraszniejsza była opowieść o jego kumplu, z którym razem wystartował samochodem Rondeau w 1981 roku, kilka miesięcy po wygraniu Rajdu Monte Carlo. Na prostej Hunaudieres samochód jadący z prędkością około 350 km/h nagle skręcił w bariery, zabijając kierowcę na miejscu.

Jak mówił Jean Ragnotti, prawdopodobnie jego kolega opuścił chwilę wcześniej tor, uszkadzając przednią część nadwozia; pod wpływem ciśnienia aerodynamicznego nadłamany element podwinął się i zablokował przednie koło. Pozornie bezsensowny sposób podtrzymania kogoś na duchu, prawda? Opowiadanie o potwornych, śmiertelnych wypadkach. A jednak zadziałało.

Uspokoiło mnie, ukazało inną perspektywę. Na koniec naszej pogawędki Francuz znów poklepał mnie po ramieniu i powiedział cicho: "za pierwszym razem w Le Mans w nocy i w deszczu każdy się boi". Pojechałem i wraz z kolegą z Anglii zajęliśmy solidne 38. miejsce w klasie na 76 startujących aut, mając najmniejszy w tejże klasie silnik.

Ragnotti założył się, że przejedzie furgonetką po powierzchni stawu

Jeannot jest fantastycznym gawędziarzem. W namiocie serwisu w Le Mans, podczas wspólnego z mechanikami posiłku złożonego z Rillettes du Mans i czerstwiejącej bagietki, opowiedział wszystkim historię związaną z miejscem i wyjątkowym, 24-godzinnym wyścigiem. Pewnego razu Ragnotti wraz z ekipą został na czas wyścigu zakwaterowany w wiejskim domu rolnika kawałek za miastem (Le Mans cierpi na niedobór miejsc hotelowych).

Budynki gospodarstwa znajdowały się daleko od wjazdu, po drugiej stronie ogromnego rybnego stawu. Figlarna natura natychmiast się ujawniła: wracając po treningu na kwaterę, Ragnotti pokazał mechanikom staw i powiedział: "zakładam się, że jak mocno rozpędzę naszego serwisowego vana, to przelecę na druga stronę stawu, ślizgając się po powierzchni wody!" Jak powiedział, tak zrobił. Niestety przecenił osiągi furgonetki, która powoli zatonęła w pokrytym rzęsą stawie. Błyskawicznie auto wydobyto, umyto i osuszono; nikt z kierownictwa teamu nie zorientował się, że cokolwiek się wydarzyło.

Jean Ragnotti
Jean Ragnotti fot. BLAZEJ ZULAWSKI

Zdarzały się przygody także na rajdach. Pewnego razu Jean Ragnotti prowadził w rajdzie, gdy niedoszacował stopień trudności jednego zakrętu i wywalił auto na dach. Przerolowało przez dach, spadło na koła, więc natychmiast zarepetował jedynkę i pojechał dalej. Zdemolowanym wozem wygrał zawody.

Kiedy indziej, gdy Renault zamontowało silnik z tylnonapędowego Renault 5 Turbo do przednionapędowej wersji, Ragnotti wjechał na start pierwszego odcinka specjalnego na wstecznym. Gdy zaskoczony sędzia zapytał, co robi, ten odpowiedział mu, że po raz ostatni chce sobie wystartować tylnym napędem. Na sygnał startu ruszył na wstecznym, obrócił auto elegancką "jotką" i popędził naprzód.

 Lista sukcesów piekielnie szybkiego Francuza nie ma końca

Ragnotti ośmiokrotnie uzyskał tytuł mistrza Francji w rajdach samochodowych - w klasyfikacji generalnej i w klasie. Rajd Monte Carlo wygrał raz, Rajd Korsyki dwa razy. W wyścigu 24h Le Mans dwa razy dojechał na czwartym miejscu i raz na piątym. Na mecie rajdu Paryż-Dakar zameldował się na dziewiątym miejscu w generalce, startując samochodem VW Iltis.

 

W 1988 wygrał francuskie mistrzostwa wyścigowe samochodów turystycznych (Supertourisme) za kierownicą Renault 21 Turbo Quadra. Sezon zakończył w swoim stylu, na ostatnim okrążeniu robiąc "altonena" na prostej startowej. Filmik z tego wyczynu można znaleźć w serwisie YouTube.

Jest tam też wywiad z Ragnottim, który skromnie przyznaje, że aby móc zrobić rzeczony obrót, musiał przed wyścigiem "popsuć" ustawienia zawieszenia, by to umożliwić, co oczywiście oznaczało, że przez cały wyścig jechał samochodem z zawieszeniem dalekim od optymalnego. Rok później w tych samych mistrzostwach Francji zajął drugą pozycję.

W Alpine A310 V6 został mistrzem Francji w rallycrossie, zajął drugie miejsce w mistrzostwach Europy Formuły Renault, wygrał klasę w wyścigu 1000 km Nurburgringu w Oplu GT, a także wygrał klasę w piekielnie niebezpiecznym wyścigu górskim na Mont Ventoux. Zwyciężył w klasyfikacji generalnej w 14 rajdach we Francji, w rajdowych mistrzostwach świata kierowców był drugi w roku 1984, drugi także w rajdowych mistrzostwach świata kierowców w klasie F2 w 1987 roku.

Nie możemy zapomnieć także o tym, że jeszcze w 1995 roku wygrał Rajd Monte Carlo w klasie samochodów z przednim napędem i dwulitrowym silnikiem. Tak wszechstronni kierowcy i tak piekielnie skuteczni jak Jean Ragnotti już się po prostu nie rodzą.

Więcej o: