Skąd Polska sprowadza paliwo? Jeszcze niedawno 90 proc. pochodziło z Rosji

Historia polskich paliw, to od zawsze historia, w tle której występują białe niedźwiedzie. Całe szczęście rola Rosji-dostawcy zaczyna się zmieniać. Jej udział w polskich rafineriach czasami spada aż o 50 proc.

Więcej na temat rynku paliwowego w Polsce opowiadamy w serwisie Gazeta.pl.

Polska nie ma łatwego położenia geopolitycznego. I żeby możliwie najlepiej wyjaśnić to, co mam na myśli, powinienem przywołać popularny dowcip, w którym Bóg postanawia zrobić Polakom żart i dlatego wrzuca ich między Rosjan a Niemców. Taka lokalizacja dała nam w kość przez ostatnie 100 lat. Bo najpierw zachodni sąsiedzi wpadli do nas z mało przyjazną i trwającą kilka lat wizytą, a później na blisko 5 dekad trafiliśmy pod skrzydło wschodniego "brata" z czerwoną gwiazdą na czapce, który nie miał ani dobrych intencji, ani dobrego wpływu.

Zobacz wideo Czy grozi nam 10 zł za litr paliwa? Pytamy eksperta

PRL był niezależny! Nie, spokojnie. To tylko żart!

PRL był oczywiście państwem niezależnym. Tyle teoria – bo niezależność ta stała się przede wszystkim mało przekonywująco brzmiącym sloganem. W praktyce byliśmy czymś na kształt filii ZSRR – skoro samodzielnie nie mogliśmy podjąć praktycznie żadnej decyzji od obsadzeniu fotela I Sekretarza PZPR do rozpoczęcia produkcji nowego modelu auta. Tak silnie ugruntowana strefa wpływów zaczęła się kończyć w roku 1989. To jednak nie oznacza, że z macek ZSRR, a później Rosji wyrwaliśmy się od razu. Nie, tak się nie stało – powiem więcej, szans na to nawet nie było. Przynajmniej nie w zakresie energetyki.

Rozwód z ZSRR nie oznaczał rozwodu z ich ropą

Rosja od zawsze była głównym dostawcom ropy, gazu i produktów ropopochodnych do Polski. Po części decydowały o tym jeszcze stare układy, czyli fakt że nawet w latach 90. w teorii byliśmy w tzw. "rosyjskiej strefie wpływów". Po części czynnikiem kluczowym okazała się jednak... wygoda. Bo po co szukać nowych dostawców ropy, po co zdywersyfikować dostawy, skoro jest przecież stara, dobra Rosja. Taki układ opłaca się i nam, i jej. A to oznacza, że będzie trwał wiecznie, prawda? No właśnie obecna sytuacja jasno pokazuje, że nie.

Gwoli sprawiedliwości można dodać jeszcze kilka aspektów. Po pierwsze ropa i gaz z Rosji są po prostu tańsze niż w przypadku dostaw z innych państw. Po drugie surowiec jest transportowany do polskich rafinerii rurociągiem – nie wymaga to tworzenia lub wynajmowania drogiego łańcucha dostaw morskich i drogowych. Po trzecie to pod parametry tej ropy ustawione są polskie instalacje przetwórcze zastosowane w rafineriach.

Wygodnictwo energetyczne – choć do pewnego stopnia było zrozumiałe – sprawiło, że w dużej mierze uzależniliśmy się od kaprysów Rosji. Czasami jedno złe słowo skierowane przez Putina w stronę Polski mogło sprawić, że ceny benzyny na stacjach rosły. Z czasem – ale przede wszystkim od momentu, w którym postępowanie Władimira Władimirowicza staje się coraz bardziej autorytarne i zaostrza się – zaczęto myśleć o odejściu od energetycznej hegemonii Rosji w Europie. Dlatego choć nadal to nasi sąsiedzi z Kaliningradu dostarczają nam większość ropy i gazu, obecnie mamy alternatywę i nie do końca jesteśmy bez wyjścia.

W roku 2013 98 proc. ropy pochodziło z Rosji. Dziś to czasami tylko 50 proc.

Jeszcze dekadę temu statystyki były przytłaczające. W roku 2013 dokładnie 98 proc. surowca, który trafiał do rafinerii Orlenu w Płocku i był tam przerabiany, pochodziło z Rosji. Dziś wskaźnik ten jest niższy o... dokładnie 48 proc. W połowie ropa przerabiana przez kombinat w centralnym Mazowszu jest importowana z Arabii Saudyjskiej, Stanów Zjednoczonych czy Afryki Zachodniej. To statystyki dotyczące jednego zakładu. Jak sprawa ma się w przypadku całego koncernu Orlen? W roku 2017 dostawy ropy z Rosji wynosiły 90 proc. W roku 2020 zostały zredukowane do 70 proc.

Mamy szansę na energetyczną niezależność od Rosji. Działajmy jednak spokojnie...

No dobrze, ale z jakich konkretnie krajów kupujemy ropę? Lista jest dłuższa niż mogłoby się wydawać. Poza Rosją mowa o Arabii Saudyjskiej, Nigerii, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Angoli, Litwie czy Kazachstanie. A Polska ma też własne złoża – które co prawda są wykorzystywane w bardzo marginalnym stopniu, bo zaspokajają zaledwie do 4 proc. potrzeb. Z dzisiejszego punktu widzenia jasno widać zatem, że Polska ma szansę na osiągnięcie energetycznej niezależności od Rosji – być może nie na całkowite odejście od dostaw, ale ich drastyczne ograniczenie. Zanim jednak wszyscy wydadzą odgłos radości, powinni pamiętać o dwóch rzeczach.

Bezpieczeństwo energetyczne i mniejsza zależność od kaprysów Rosji będzie mieć swoją cenę – pewnie zapłacimy za paliwo więcej. Dodatkowo warto pamiętać o tym, że zdywersyfikowanie dostaw to nie rezygnacja jednego klienta z usług Biedronki i przeniesienie się do Żabki. Taki ruch na poziomie państwa z całą pewnością Rosjanom nie przypadnie do gustu (szczególnie z uwagi na obecną skalę importu). A to bez koordynacji działań na arenie europejskiej czy nawet NATO-wskiej, może prowadzić do zaostrzenia się konfliktu. Do zdywersyfikowania dostaw ropy należy się zatem solidnie przygotować.

Więcej o: