Metoda "na stłuczkę" to ulubiona broń naciągaczy. Policja wskazuje jedną obronę

Pomysłowość oszustów nie zna granic. Nie ma się zatem co dziwić, że przy obecnym natężeniu ruchu na scenę powraca metoda "na stłuczkę". Całe szczęście w tym przypadku kierowcy mają w rękach skuteczną broń.

O tym i innych oszustwach drogowych szerzej opowiemy też w serwisie Gazeta.pl.

Jeszcze w latach 90. metoda "na stłuczkę" oznaczała sposób kradzieży pojazdu. Dziś choć nadal oznacza oszustwo drogowe, ma ono coś innego na celu. Chodzi o wymuszenie odszkodowania z polisy OC domniemanego sprawcy. A proceder na ogół rządzi się tym samym i bardzo prostym schematem.

Zobacz wideo Wskoczył na dach auta i nie chciał zejść. Kierowca ruszył i... razem pojechali na komendę

Jak działa metoda "na stłuczkę"?

Sprawca pojawia się w okolicy skrzyżowania równorzędnego i czeka aż nadjedzie pojazd, który będzie go miał po prawej stronie – czytaj, musi ustąpić mu pierwszeństwa. Sprawca jednak daje mu znak światłami lub ręką, że pierwszeństwa ustępuje i gdy poszkodowany rusza, sprawca uderza swoim autem w jego auto. Po kolizji oczywiście wypiera się dawania sygnałów. A to oznacza, że w razie pojawienia się na miejscu zdarzenia policji, to prawdziwy poszkodowany ponosi winę za kolizję i dostaje mandat.

Podobny schemat jest też stosowany np. na rondach. Tylko tam oszuści stosujący metodę "na stłuczkę" czekają na ofiary na prawym pasie. Gdy pojazd z lewego pasa zjeżdża z ronda i przecina pas prawy, przyspieszają doprowadzając tym samym do kolizji.

Rekordzista? Nawet 90 kolizji w pół roku. To brzmi jak dobra pensja!

Proceder niestety staje się coraz popularniejszy. Oznacza bowiem dla oszustów łatwe pieniądze. A o jego skali najlepiej świadczą statystyki. W Polsce każdego roku jest likwidowanych ponad 6,5 miliona szkód w ubezpieczeniach majątkowych. Z danych Polskiej Izby Ubezpieczeń wynika, że nawet około 10 proc. z nich wypłacono w wyniku oszustwa. To raz. Dwa nietrudno natknąć się na informacje mówiące o tym, że zatrzymano oszusta, który np. przez ostatnie pół roku miał nawet 90 kolizji.

90 kolizji w pół roku i każda niech będzie warta tysiąc czy 1,5 tys. zł. To brzmi jak niezła, miesięczna pensja. Czasami jednak motywacja oszustów "na stłuczkę" jest inna. Wykorzystują sytuację po to, aby sprowokować kolizję i z OC wymuszonego sprawcy naprawić istniejące już w aucie uszkodzenia.

Jak bronić się przed metodą "na stłuczkę"? Jest sposób.

Problem z metodą "na stłuczkę" jest jeden. Poszkodowani przez oszustów są naprawdę poszkodowani. Niestety często nie są w stanie tego udowodnić. A sytuacja drogowa ewidentnie przemawia na ich niekorzyść. Jak się zatem bronić? Sposób przede wszystkim jest jeden. Koronny dowód na ich korzyść może zdaniem policjantów stanowić nagranie z pokładowego rejestratora. To wyraźnie pokaże np., że auto jadące z innego kierunku dawało mu znaki oznaczające ustąpienie pierwszeństwa.

Pomocne mogą się też okazać zeznania świadków lub np. nagrania z monitoringu zamontowanego przy okolicznym sklepie. Dlatego w razie kolizji wymuszonej przez oszusta drogowego, warto poszukać takich dowodów, a w razie ich ujawnienia należy wezwać na miejsce zdarzenia patrol policji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.