Popularność samochodów elektrycznych rośnie w zasadzie dopiero od kilku lat i wielu kierowców wciąż ma w stosunku do nich pewne obawy. Nie dziwi więc, że o wszelkich problemach dotykających elektryki jest w internecie znacznie głośniej niż w przypadku aut spalinowych.
Jednym z głównych zarzutów, jeśli chodzi o bezpieczeństwo samochodów elektrycznych dotyczy ich rzekomej "łatwopalności". Często w mediach słyszymy o autach na prąd, które - najczęściej w wyniku poważnego wypadku - ulegają zapłonowi. Okazuje się jednak, że elektryki nie są najczęściej trawione przez pożary.
Firma ubezpieczeniowa AutoinsuranceEZ przeanalizowała przypadki pożarów samochodów w USA i podzieliła auta na spalinowe, hybrydowe i elektryczne. Pod uwagę wzięto oczywiście fakt, że liczba samochodów z każdym z tych trzech rodzajów napędu jest na drogach diametralnie różna i uwzględniono to w wyliczeniach.
Okazało się, że na 100 tys. samochodów sprzedawanych za oceanem to samochody hybrydowe najczęściej ulegają zapłonowi. Prawdopodobieństwo pożaru auta z silnikiem spalinowym i elektrycznym oszacowano na 3,4 proc. W przypadku samochodów spalinowych ryzyko szacowane jest tylko na 1,5 proc., a samochody elektryczne palą się zdecydowanie najrzadziej. W ich przypadku ryzyko to tylko 0,03 proc. Różnica jest więc znaczna.
Nie ulega jednak wątpliwości fakt, że samochód elektryczny, gdy jednak się zapali, znacznie trudniej ugasić. Specjaliście tłumaczą, że elektryki podczas pożaru osiągają zdecydowanie wyższe temperatury, palą się bardziej gwałtownie, wymagają znacznie większych ilości wody i gaszone są zdecydowanie dłużej.
Jest to oczywiście spowodowane obecnością potężnych pokładów akumulatorów litowo-jonowych (lub podobnych) umieszczonych najczęściej pod podłogą. Akcje gaszenia baterii aut na prąd niejednokrotnie trwają nawet kilka godzin, a czasem po ugaszeniu ogniwa mogą zapalić się ponownie.