"Frog" jest niewinny, a problem jest nie tam, gdzie patrzycie

Kilka dni temu sąd II instancji uniewinnił Roberta N. w sprawie wywołania bezpośredniego zagrożenia sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym. Dlaczego tak się stało i jakie będą skutki tej decyzji?

Interesujesz się bezpieczeństwem ruchu drogowego? Czytaj o nim na gazeta.pl

Historia potyczek sądowych "Froga" ciągnie się od lat, jest zagmatwana i łatwo się w niej pogubić. Toczyło się przeciwko niemu kilka postępowań dotyczących złamania różnych przepisów ruchu drogowego. M.in. został prawomocnie skazany na 1,5 roku pozbawienia wolności za prowadzenie auta w 2018 r. mimo sądowego zakazu. Od tego czasu skutecznie unika odbycia kary.

Za to warszawski sąd uniewinnił go w dwóch innych sprawach. W 2020 r. uznał, że nie sprowadził bezpośredniego zagrożenia sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym swoją niebezpieczną jazdą po Warszawie, ale uznał go częściowo winnym popełnienia tego samego przestępstwa pod Kielcami w 2014 r. Został za nie skazany nieprawomocnym wyrokiem 2,5 roku bezwzględnego więzienia i 5-letnim zakazem prowadzenia pojazdów.

Prawnicy "Froga" odwołali się od wyroku Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa i 21 stycznia 2022 r. został uchylony przez Sąd Okręgowy w Warszawie, który uznał, że oskarżony jest niewinny. Skąd się wziął taki werdykt i co oznacza dla innych uczestników ruchu?

 

"Frog" stawia się ponad prawem i jest z tego dumny

Przede wszystkim jednak, jak do niego doszło? Sędziowie muszą orzekać w różnych sprawach, wiele z nich ma skomplikowane podłoże. Nie da się być ekspertem od wszystkiego, dlatego sędziowie w przypadkach, kiedy brakuje im wiedzy, posiłkują się opiniami biegłych.

Ciąg przyczynowo skutkowy postępowania, które nas interesuje, wyglądał tak: "Frog" jeździł szybko i niebezpiecznie na trasie Jędrzejów-Kielce oraz w Warszawie. Świadkami pierwszego zdarzenia byli ścigający go policjanci. W drugim przypadku dowody dostarczył  sam oskarżony, umieszczając swoje wyczyny na YouTube. Są tam do tej pory. Widocznie się ich nie wstydzi, dzięki temu każdy może sobie wyrobić opinię na jego temat.

Sąd I instancji go częściowo uniewinnił (za jazdę w Warszawie), a sąd drugiej podtrzymał tę opinię, dodatkowo uniewinniając go za jazdę pod Kielcami. Dodamy, że za pozostałe wykroczenia kierowca został już wcześniej ukarany. To nie koniec historii, bo Prokuratura Krajowa zapowiedziała wniosek o kasację wyroku.

Czym jest katastrofa lądowa? Trzeba jeździć autokarem

Sprawa, która budzi takie kontrowersje, dotyczy oskarżenia o wywołanie "bezpośredniego niebezpieczeństwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym". Wcześniej sąd uznał, że nie stworzył takiego zagrożenia, jeżdżąc po Warszawie, a teraz, że wbrew poprzedniemu wyrokowi podobnie było pod Kielcami.

Wcale nie chodzi o to, że sąd pierwszej instancji potępił "Froga", a drugiej go przed nim obronił. Wierzę, że w obu przypadkach sędziowie mieli jak najlepsze intencje kierować się literą prawa i dobrem społecznym. Po prostu skład sędziowski sądu okręgowego uznał, że zachowanie oskarżonego nie spełniało znamion czynu, który mu się zarzuca.

Czym jest słynne "bezpośrednie niebezpieczeństwo sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym"? Niestety nikt dokładnie nie wie. Polskie prawo dotyczące ruchu drogowego jest w wielu przypadkach szalenie nieprecyzyjne, co pozwala na jego swobodną interpretację.

Uchwała Sądu Najwyższego z 1975 r. twierdzi, że "Katastrofą w ruchu lądowym jest wydarzenie zakłócające w sposób nagły i groźny ruch lądowy, sprowadzające konkretne, rozległe i dotkliwe skutki obejmujące większą liczbę ludzi lub mienie w znacznych rozmiarach oraz niosące ze sobą zagrożenie bezpieczeństwa powszechnego."

Żadne przepisy nie określają, jakie są te "dotkliwe skutki" albo "większa liczba ludzi", nie mówiąc już o "mieniu w znacznych rozmiarach". W pewnych sytuacjach jest oczywiste, że mamy do czynienia z niebezpieczeństwem katastrofy lądowej. Dzieje się tak np. gdy zagrożenie życia z premedytacją wywoła kierowca autokaru, którym podróżuje 40 osób. W praktyce polskiego orzecznictwa przyjęło się, że jeśli jest zagrożone życie około 10 osób lub więcej, można mówić o katastrofie w ruchu lądowym.

Powinniśmy być równi wobec prawa, a przepisy działać prewencyjnie

Od pewnego czasu ten przepis jest batem na wyjątkowo niebezpiecznie jeżdżących kierowców, w rzeczywistości mało skutecznym. Sąd I instancji uznać, że może go użyć w sytuacji "Froga" a II instancji, że to nie było uzasadnione.

Niestety i pierwsza i druga decyzja może mieć negatywne konsekwencje. Pierwsza będzie skutkować erozją prawa, bo można odnieść wrażenie, że sąd użył nieadekwatnie przepisu po to, żeby pod presją społeczną surowo ukarać niebezpiecznie jeżdżącego kierowcę.

Sąd drugiej instancji uniewinnił Roberta N., co z kolei może skutkować degradacją zasad współżycia społecznego. Sędziowie stanowią intelektualną elitę kraju i powinni sobie zdawać sprawę, że ich decyzje mogą mieć rozmaite konsekwencje.

Efektem uniewinnienia "Froga" może być wysyp jego naśladowców, którzy zachęceni bezkarnością będą jeździć w podobnym stylu. Swoją cegiełkę dołożyli też sędziowie w procesie pierwszej instancji, uzasadniając wyrok kuriozalnym stwierdzeniem, z którego wynika, że oskarżony przez cały czas panował nad sytuacją na drodze.

Sędziowie uznali, że tak było pomimo zakończenia kieleckiej ucieczki kolizją, która unieruchomiła auto "Froga". Wypadki zdarzają się niezależnie od poziomu umiejętności, a na publicznych drogach częściej, bo to skomplikowane środowisko, w którym jest wiele zmiennych.

Natomiast z takiego uzasadnienia wyroku można wyciągnąć wniosek: jeśli jeździmy lepiej niż inni, nie musimy przestrzegać przepisów. Zgodnie z takim myśleniem każdy, kto do tej pory nie spowodował wypadku, jeździ bezpiecznie. Jeśli dodatkowo ma licencję rajdową albo wyścigową, to już jest bogiem.

Robert N. ps. Frog przed płocką prokuraturaRobert N. ps. Frog przed płocką prokuratura 

Wadliwe prawo tworzy patologiczną rzeczywistość

Prawo powinny być równe dla wszystkich, a funkcją przepisów ma być przede wszystkim prewencja — ochrona przed szkodliwymi skutkami działań obywateli. Co nam dadzą surowe kary działające dopiero po wypadku? Wtedy można już tylko odwieźć auta na złom, a ludzi do kostnicy. Mądre prawo ma chronić obywateli, przed zgubnymi skutkami łamania przepisów.

Jaka jest istota sprawy najsłynniejszego polskiego pirata drogowego? Dlaczego sędziowie są bezradni wobec jego zachowania? Nie dlatego, że nie chcą ukarać pirata, tylko ponieważ nie mają narzędzi. W Polsce nie ma przepisów, które pozwalają skutecznie zapobiegać niebezpiecznej jeździe po publicznych drogach.

Ustawodawca zignorował to podczas ostatniej nowelizacji ustawy "Prawo o ruchu drogowym". Dlatego kierowcy wciąż mogą szaleć na polskich drogach i nie da się z tym wiele zrobić. Wyższe mandaty być może sprawdzą się przy wykroczeniach mniejszego kalibru, ale gdy ktoś świadomie i stale zagraża życiu innych osób w przestrzeni publicznej, a dodatkowo ma trochę więcej pieniędzy i mniej skrupułów, nie będą wystarczającą karą. Dopóki nie zmieni się prawo, Polska nie zniknie z czołówki statystyk śmiertelnych wypadków w Europie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.