Wyjaśnieniem tak oryginalnego gustu piłkarza są dwa słowa: kontrakty reklamowe. Zaledwie niektóre auta Leo Messi kupuje własnoręcznie za ciężko wykopane miliony. Przy innych tylko robi sobie zdjęcia. Z pewnością trudno było go zmusić do przejażdżki samochodem indyjskiej marki Tata, której ambasadorem został w 2016 roku.
Interesują cię motoryzacyjne wybory sławnych ludzi? Czytaj o nich na gazeta.pl
Ale zrobił to (jeździł z ręczną skrzynią biegów i kierownicą po prawej stronie), a nawet twierdził, że jest "fantastyczna". W zamierzchłej przeszłości Messi stanął też koło Priusa, ale japońska hybryda kosztowała czterokrotnie więcej od Taty Tiago. Poza tym był czas, że niemal każdy w USA chciał ją mieć.
W przypadku innych kontraktów miał więcej szczęścia. Gdy Messi grał w barwach FC Barcelony, musiał jeździć służbowo Audi, bo niemiecki producent jest sponsorem klubu, ale robił to bez widocznej niechęci. Pewnie dlatego, że w ofercie tej marki jest sporo atrakcyjnych aut.
W zamierzchłej przeszłości (około 2013 r.) Messi wybrał sobie z gamy Audi zaskakująco skromny model Q5 3.0 TDI, zamiast jak większość sponsorowanych graczy wsiąść do wygodniejszego Q7. Ale spokojnie, Audi wymienia flotę samochodów sponsorskich co roku. Dlatego Lionel był też widziany w szybkim kombi RS6, modelu A7, R8 Spyder, a w końcu nawet w największym SUV-ie Q7.
Odkąd piłkarz zmienił barwy na Paris Saint-Germain, ma większą dowolność w wyborze aut, bo tego klubu nie sponsoruje żaden koncern samochodowy. Dlatego Messi ostatni zmienił cztery kółka na gwiazdę i najczęściej jest widywany w Mercedesie GLE 43 AMG. Pierwszy samochód, jaki kupił w życiu to podobno Mini Cooper Cabrio. Później nabył jeszcze Lexusa RX 450h i co najmniej dwa Range Rovery.
Wybory znakomitego piłkarza mogą być rozczarowujące dla fanów motoryzacji, ale pochwalą je zwolennicy skromności. Nawet jeśli dla większości z nas to niedostępne samochody, w przypadku piłkarza, trzeba je uznać za rozsądne, bo Messi może mieć każdy samochód.
To nie znaczy, że słynny piłkarz nie trzyma w garażu ciekawszych aut. Specjaliści oceniają, że na samochody wydał nieco ponad 40 milionów dolarów, a jego fortunę oceniają na więcej niż 600 milionów dolarów, a co roku wzrasta o co najmniej 25 milionów euro, które otrzymuje za grę w paryskim klubie. Do tego dochodzą oczywiście gaże za liczne kontrakty reklamowe, takie jak podpisany pięć lat temu z firmą Tata.
Znaczną część motoryzacyjnych funduszy Messiego pochłonął jeden model. Chodzi o niezwykle rzadkie Ferrari 335 S Spider Scaglietti, które kupił pięć lat temu na aukcji za 35,7 milionów dolarów. Kosztowało aż tyle głównie dlatego, że w historii powstały tylko cztery egzemplarze. Poza tym Ferrari Messiego brało udział w wyścigu 24h Le Mans w 1957 roku z Luigim Musso i Mike'em Hawthornem (mistrz świata F1 z 1958 r.) w roli kierowców.
Obaj zginęli w ciągu następnych dwóch lat w autach, które prowadzili. Musso w czasie wyścigu o GP Francji, Hawthorne na publicznej drodze w Wielkiej Brytanii. Auto z silnikiem 4 l V12 o mocy 390 KM o masie nieprsekraczającej 900 kg nie ukończyło długodystansowego wyścigu w Le Mans, za to rok później zwyciężyło GP Kuby. Za kierownicą siedział wówczas nie kto inny, tylko legendarny brytyjski kierowca Stirling Moss.
Leo Messi był lub jest też właścicielem kilku innych spektakularnych aut. Na pewno jeździł Ferrari F430 Spider. Maserati Gran Turismo MC Stradale sprzedał albo oddał, bo żona bała się, kiedy nim jeździł. Pewnie chodziło o to, że się może zepsuć. Maserati było warte około ćwierć miliona dolarów. Znacznie mniej niż jego Mercedes SLS 63 AMG za 650 tysięcy. Najdroższym oprócz Ferrari autem Messiego jest z pewnością Pagani Zonda Tricolore, które kosztowały go dwa miliony dolarów.
Dlatego jeśli wydaje się wam, że macie w życiu pod górkę, obejrzyjcie reklamę Taty Tiago. Leo Messi siedzi za jej kierownicą i się uśmiecha.