Wypadek wydarzył się 11 grudnia. Najpierw napisały o nim lokalne gazety, potem Reuters, a teraz media na całym świecie. Kierowca Tesli Model 3 jest taksówkarzem jednej z najpopularniejszych paryskich korporacji "G7". W jej flocie jeździ 9 tys. aut, w tym 37 tesli. Firma wstrzymała jazdy samochodami tej marki do wyjaśnienia sprawy.
Szukasz najświeższych wiadomości ze świata? Znajdziesz je na gazeta.pl
Sprawca wypadku miał tego dnia wolne i jechał z rodziną na weekendowy obiad. Twierdzi, że w pewnym momencie samochód zaczął gwałtownie przyspieszać, potem zatrzymał się na czerwonym świetle, a później znowu przyspieszył.
Podobno nie reagował na próby hamowania, potrącił rowerzystę (nie przeżył zderzenia) i trójkę pieszych. Potem wjechał w kolejne osoby. Świadkowie myśleli, że mają do czynienia z zamachem terrorystycznym. Kierowca zeznał policji, że próbował wytracić prędkość, celując w różne przeszkody i samochód w końcu się zatrzymał.
Centrala Tesli zareagowała dość szybko. Ponieważ firma ma wgląd do danych wszystkich aut w czasie rzeczywistym, sprawdziła zapisy tesli, która brała udział w wypadku i przekazała je francuskim władzom. Przedstawiciele Tesli twierdzą, że nie widać żadnego błędu oprogramowania. Ich zdaniem samochód pod względem technicznym przez cały czas zachowywał się poprawnie.
Paryska policja prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Według Reutersa burmistrz 13. dzielnicy Paryża, w której wydarzył się śmiertelny wypadek, Jerome Coumet powiedział, że wyniki wstępnego śledztwa sugerują zaklinowanie się pedału przyspieszenia.
Jeszcze za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale zastanówmy się, czy to w ogóle możliwe, że tesla przestała słuchać się kierowcy? Teoretycznie tak, ale statystyki dowodzą, że przeważająca większość wypadków jest winą ludzi, a nie maszyn, bo to oni zawodzą o wiele częściej.
W 2009 roku Toyota miała problem w USA, kiedy setki właścicieli złożyło do sądu zbiorowe pozwy, oskarżając firmę o wadliwe działanie pedału przyspieszenia. Wizerunek firmy poleciał na łeb na szyję, a odszkodowania liczyło się w milionach dolarów. Później okazało się, że wszystkie wypadki wydarzyły się z winy kierowców, którzy mylili pedał gazu z hamulcem.
Gdyby w paryskim wypadku brało udział auto innej marki, w ogóle nie byłoby dyskusji na temat ewentualnej winy samochodu. Wszystko z powodu przemawiającej do wyobraźni nazwy: Autopilot, agresywnej polityki reklamowej Tesli i klientów, którzy uwierzyli w jej prawdziwość.
Tymczasem według prawa Autopilot to takie samo urządzenie jak tempomaty w autach innych marek. Być może w teslach działa bardziej sprawnie niż w wielu innych autach, ale na pewno nie zdejmuje z kierowcy odpowiedzialności za skutki nieostrożnej jazdy.
Gdyby sugerować się nazwą, można by równie dobrze stwierdzić, że wszystkie auta powinny jeździć samodzielnie. W końcu ich nazwa "samochód" też to sugeruje. W historii marketingu jest wiele przypadków, że ludzie uwierzyli w reklamowe hasła zbyt mocno. Czasami to pomogło firmom, które je stosowały, czasem wręcz przeciwnie.
Zobaczymy, jaki będzie bilans Tesli i jej Autopilota FSD (Full Self-Driving), ale zgodnie z przepisami jest takim samym autem, jak wszystkie inne. Niezależnie od tego, czy włączymy aktywny tempomat, prowadzi dalej kierowca. Chyba że nastąpi awaria któregoś z układów i człowiek staje się bezradny. Miejmy nadzieję, że wyniki śledztwa rozwieją wszelkie wątpliwości dotyczące wypadku w 13. dzielnicy Paryża.