Rejestracja, ale i inne zagadnienia prawne związane z autami – znajdziesz je wszystkie w serwisie Gazeta.pl.
Zielone tablice rejestracyjne pojawiły się w polskim porządku prawnym dokładnie 1 stycznia 2020 roku. Cel tego zabiegu był prosty – ustawodawca chciał już na pierwszy rzut oka wyróżnić pojazdy zeroemisyjne od pozostałych. Przy czym w tym punkcie zrobić należy pewne obostrzenia. Efektowny zielony kolor został zastrzeżony tylko dla aut wyłącznie elektrycznych lub wodorowych. W pojęcie to nie łapią się np. hybrydy plug-in czy klasyczne hybrydy, o spalinowcach w postaci benzyniaków i diesli już nie wspominając.
Wyróżnienie elektryków nie było bezcelowe. Chodziło bowiem o możliwość egzekwowania zapisów ustawy o elektromobilności. 22 lutego 2018 roku w życie weszła ustawa, która dała kierowcom samochodów elektrycznych szereg dość ważnych uprawnień. E-auta mogą legalnie omijać korki buspasami, a do tego bezpłatnie parkować w strefach płatnego parkowania, zatrzymywać się przy ogólnodostępnych stacjach ładowania czy swobodnie i bez opłat poruszać się w strefach czystego transportu możliwych do wydzielenia w miastach.
Przed 1 stycznia 2020 roku zdarzało się, że elektryki dostawały mandat za parkowanie bez opłaty. Zielone tablice miały dać e-autom wyróżnik (jak już wspominaliśmy) i ustrzec kierowców przed takimi sytuacjami
No i tak naprawdę w tym punkcie zaczyna się historia naszego tekstu. Bo zielone tablice rejestracyjne raz, że wyglądają efektownie, a dwa, że mogą stanowić świadectwo dodatkowych uprawnień. Dlatego stały się dla kierowców na tyle dużym afrodyzjakiem, że ci zaczęli kłamać w urzędzie, aby móc je zdobyć podczas rejestracji pojazdu.
Warto pamiętać o tym, że oszukanie urzędnika wcale nie jest takie łatwe. Bo dane wpisane we wniosku musi on zestawić z danymi zapisanymi w dowodzie rejestracyjnym czy karcie pojazdu. Wydanie zielonych tablic autu np. z silnikiem diesla to często nie tylko wynik próby oszustwa, ale i niedopatrzenia ze strony urzędnika.
Zielone tablice w samochodzie o napędzie konwencjonalnym być może są dla kierowcy świadectwem cwaniactwa, ale też i trochę głupoty. Szczególnie że konsekwencje czynu mogą być mocno poważne. Składanie fałszywych oświadczeń przed urzędnikiem jest oczywiście przestępstwem. Wydziały komunikacji nie pociągają jednak kierowców do odpowiedzialności. To wymagałoby udowodnienia umyślności i przede wszystkim... wysiłku. Dlatego konsekwencje spotkają właściciela auta dopiero podczas przeglądu lub kontroli policyjnej.
W sytuacji, w której na przeglądzie technicznym pojawi się samochód o napędzie konwencjonalnym, który posiada zielone tablice rejestracyjne, diagnosta nie ma możliwości przedłużenia ważności jego badania technicznego. Przedłużenie ważności badania jest możliwe dopiero po wymianie tablic na standardowe – z białym tłem i czarnymi literami. Gdy problem dostrzegą policjanci w czasie kontroli drogowej, odbiorą kierowcy dowód rejestracyjny, wręczą mu mandat wynoszący od 20 do 500 zł, poproszą go o wymianę tablic i przeprowadzenie powtórnego badania technicznego.
Warto w tym samym czasie pamiętać o tym, że to nie zielone tablice rejestracyjne decydują o nadaniu dodatkowych uprawnień. Dodatkowe uprawnienia cały czas wynikają z rodzaju napędu, a nie koloru tablic rejestracyjnych. W efekcie jeżeli kierowca samochodu z silnikiem benzynowym i zielonymi tablicami zostanie zatrzymany podczas jazdy buspasem, jednocześnie otrzyma też grzywnę wynoszącą 100 zł i 1 punkt karny za wykroczenie. W przypadku próby bezpłatnego parkowania w centrum miasta konsekwencje będą dużo poważniejsze, włącznie z tym że pojazd zostanie odholowany na parking depozytowy.