Jest jeden warunek: muszą być w nie wyposażone wszystkie samochody. To oczywiście niemożliwe, bo po drogach jeżdżą miliony używanych aut. Wymiana parku samochodowego trwa całe dekady, ale badanie pokazuje, że rosnąca popularność elektronicznych rozwiązań, to dobry kierunek.
Współczesne samochody stają się coraz cięższe, droższe i... bezpieczniejsze. Taki jest efekt rosnącej popularności elektronicznych rozwiązań, należących do kategorii ADAS. Chodzi o układy podwyższające poziom bezpieczeństwa czynnego, czyli zanim nastąpi wypadek.
Takich systemów jest coraz więcej. Hamują awaryjnie, utrzymują auto w pasie ruchu, ostrzegają przed obiektami w "martwym polu", którego nie obejmują lusterka, przeciwdziałają poślizgom. Często narzekamy na to, że odbierają przyjemność z jazdy i są niepotrzebną komplikowaniem konstrukcji samochodu.
Zapominamy o tym, że przy okazji ratują życie. Raport amerykańskiej organizacji Insurance Institute for Highway Safety wskazuje, że przede wszystkim najmłodszych kierowców. Nastolatkowie z prawem jazdy są grupą, która ze względu na unikalną kombinację cech jest najbardziej narażona na wypadki.
Nie mają umiejętności, doświadczenia, ani wyobraźni, która przychodzi dopiero z wiekiem. Są bardziej skłonni łamać zasady: nie zapinać pasów, przekraczać prędkość, wsiadać za kierownicę pod wpływem substancji psychoaktywnych.
Nie myślą o konsekwencjach, które często są tragiczne. Zdaniem autorki badania, Alexandry Mueller, mogą to za nich robić elektroniczne systemy. Z przygotowanego pod jej kierownictwem raportu wynika, że w ten sposób można uniknąć nawet 78 proc. śmiertelnych wypadków samochodów powodowanych przez nastoletnich kierowców.
Dodatkowo dałoby się zredukować liczbę wypadków i kolizji z udziałem nastolatków za kierownicą o 41 proc. oraz 47 proc. wszystkich urazów. Wystarczyłoby wyposażyć każde auto w kompletny system ADAS.
Jak badacze doszli do takich wniosków? Przeanalizowali wypadki z udziałem nastolatków, które wydarzyły się w latach 2016-2019 i nałożyli na nie filtr w postaci trzech układów (awaryjnego hamowania, utrzymywania pasa, wykrywania obiektów w "martwym polu") oraz trzech innych technologii (ograniczenie prędkości, tzw. godziny policyjnej, kontroli zapięcia pasów).
Wynik badania jest efektem pewnego koniecznego uproszczenia. Autorzy badania założyli, że powyższe rozwiązania będą skuteczne w 100 proc. W rzeczywistości ich efektywność pewnie byłaby mniejsza, co oznacza, że liczba uratowanych ofiar również. Trudno domyślić się jak bardzo.
To nie zmienia faktu, że skuteczność tego typu układów jest bardzo wysoka, zwłaszcza w przypadku kierowców bez doświadczenia i dojrzałości koniecznej do samoograniczania się w trakcie jazdy samochodem, ze względu na potencjalne ryzyko wypadku.
Wszyscy wiemy, że to przychodzi z wiekiem i skłonność do ryzyka nie jest wyłączną winą młodych kierowców. Nie można zdejmować z nich odpowiedzialności za czyny, ale trzeba im pomóc ją zmniejszyć. Można to zrobić na różne sposoby: edukację, prewencję, odpowiednio zaprojektowaną infrastrukturę. Kolejnym jest elektronika w autach ograniczająca liczbę decyzji podejmowanych w czasie jazdy.
Z analizy wypadków i kolizji nastolatków w USA wynika, że to przede wszystkim oni popełniają tak zwane głupie błędy: przekraczają prędkość (40 proc.), nie zapinają pasów (ok. 40 proc.), giną w nocy (ok. 20 proc. śmiertelnych wypadków zdarza się pomiędzy 21 i 6, pomimo niskiego natężenia ruchu).
Wcześniejsze badania wykazały skuteczność aplikacji samochodowych i na smartfony, które monitorują zachowanie nastolatków za kierownicą, pod warunkiem, że opiekunowie prawni wyciągają konsekwencje z niesubordynacji.
6500 nastolatków rocznie w USA ma wypadek, bo nie pilnuje pasa ruchu, 4500 wjeżdża w pojazd znajdujący się w "martwym polu", 110 tys. w wyniku zbyt późnego hamowania. Tyle jeśli chodzi o Stany Zjednoczone.
Wyników z amerykańskich dróg nie można przenosić w całości na inne kraje, bo pomiędzy nimi jest dużo różnic, ale trzeba przyznać, że dają do myślenia. Zwłaszcza że podobno ludzkie życie nie ma ceny. Dlatego każda uratowana osoba jest wystarczającym uzasadnieniem wszechobecnej elektroniki.
Nawet jeśli takie wyposażenie w autach jest obowiązkowe, a nie dobrowolne. To wynik zaostrzających się przepisów. Bardzo dobrze, że tak się dzieje. Szczególnie gdy spojrzeć na nasze ulice, można dojść do wniosku, że kierowcy w Polsce niekoniecznie nabierają z wiekiem rozumu.
Największą przeszkodą w ich popularyzacji nie są koszty, tylko brak wiedzy i wiary w skuteczność takich układów. Rodzice często nie zdają sobie sprawy z ich istnienia oraz pozytywnego wpływu na bezpieczeństwo.
- Brak dostępu do technologii i brak akceptacji to dwie główne bariery uniemożliwiające pełne wykorzystanie ich potencjału - mówi Mueller. - Producenci powinni uwzględniać te funkcje w większej liczbie pojazdów oraz dokładniej informować o ich korzyściach rodziców i nastolatków.