Wielu kierowców uważa, że kierunkowskazów należy używać zgodnie z przepisami tylko w trakcie egzaminu na prawo jazdy, a potem tracą znaczenie. To nieprawda. Są sytuacje, gdzie rzeczywiście sygnalizowanie manewru skrętu jest tylko potwierdzeniem tego, co konieczne.
Dotyczy to jednak tylko pasów ruchu, na których obowiązuje nakaz skrętu w lewo. Wówczas niezależnie od tego czy włączymy tzw. migacz, czy tego nie zrobimy, inni uczestnicy ruchu nie będą zaskoczeni.
Jednak bardzo wielu kierowców nie używa kierunkowskazów również na skrzyżowaniach z pasami ruchu prowadzącymi prosto oraz dodatkowo pozwalającymi na skręcenie w lewo. Trudno zrozumieć przyczynę takiego stylu jazdy, poza lenistwem i bezmyślnością.
Kierowcy jadący za taką osobą są wtedy zaskakiwani manewrem, którego się nie spodziewali. W rzadkich przypadkach to może prowadzić do kolizji. Najczęściej wywołuje tylko irytację i zaburza płynność ruchu.
Gdyby jego inni uczestnicy byli zawiadomieni o zamiarze skręcenia w lewo przed wprowadzeniem go w życie, mieliby czas na podjęcie decyzji o zmianie pasa ruchu, co pozwoliłoby na płynniejszą jazdę albo chociaż na uprzedni wybór pasa, który wydaje się szybszy.
Są też szoferzy, którzy włączają kierunkowskaz w lewo kiedy już się zatrzymują przy osi jezdni, żeby skręcić. Inni uruchamiają migacz, gdy sygnalizacja na skrzyżowaniu zmieni się czerwonego światła na zielone. To spóźniona działanie i nie ma prawie żadnego znaczenia.
Inni kierowcy, którzy stoją za takim delikwentem wówczas albo zgrzytają zębami i cierpliwie czekają, albo próbują desperacko zmienić pas, co zwalnia przejazd przez skrzyżowanie wszystkich pojazdów, które akurat się na nim znajdują. Dodatkowo w takiej sytuacji często zdarzają się stłuczki oraz potrącenia motocyklistów i rowerzystów.
Wszystko dlatego, że komuś nie chciało się włączyć kierunkowskazu lub o tym nie pomyślał. Podobnie zresztą jest przy zmianie pasa ruchu poza skrzyżowaniami oraz dojeżdżaniu do pasa przeznaczonego do skrętu w lewo lub w prawo.
Wielu kierowców nie lubi sygnalizować tych manewrów, tak jakby nie chcieli zdradzać swoich zamiarów rywalom. Być może właśnie w tym tkwi istota problemu. Oprócz stosunkowo niskiego poziomu umiejętności polskich kierowców dochodzi wrodzona wrogość uczestników ruchu.
Zamiast uznawać innych kierowców, motocyklistów, rowerzystów i pieszych za członków jednej drużyny, która ma wspólny cel — dojechać możliwe szybko i bezpiecznie do celu — traktujemy ich jak konkurentów w drodze do mety.
Albo po prostu nie myślimy na co dzień i mamy w sobie mało empatii. Trudno wytłumaczyć inaczej wyjątkową niechęć kierowców do sygnalizowania swoich manewrów na tyle wcześnie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Taka niedbałość jest problematyczna przede wszystkim w trakcie wykonywania manewru skrętu w lewo, ale nie tylko. Tak naprawdę zawiadamianie o swoich zamiarach na drodze powinno być jedną z naczelnych reguł kierowców. Gdyby tak było, po naszym kraju jeździłoby się znacznie przyjemniej i bezpieczniej.