BMW 3.0 CSL: prawdziwy Batmobil, cz. 2. Za karę trzeba kupować hamburgery

Niektóre samochody wyścigowe zawsze pozostają trochę anonimowe. Nie wzbudzają zachwytu laików. Takimi na pewno nie są wyczynowe wersje BMW E9, zaopatrzone w potężne skrzydła i szerokie biodra, które tak zdominowały w swoim czasie wyścigi samochodów turystycznych na całym świecie.

Wygrały w 1973 roku Mistrzostwa Europy Samochodów Turystycznych, wygrały klasę w Le Mans w tym samym roku, wygrywały w 1975 roku wyścigi w amerykańskich zawodach IMSA i radziły sobie świetnie na torach całego świata.

Zobacz wideo W Studiu Biznes test Porsche 911 Targa

Jako nastolatek miałem modelik Batmobila BMW, wyprodukowany przez francuską firmę Majorette, niebieski, i wspominam go bardzo ciepło, pamiętam nawet, w którym sklepie go kupiłem. Brutalne kształty tego samochodu sugerowały siłę i determinację, sprawiały też, że inne auta z tej samej epoki wyglądały na zniewieściałe, słabe i powolne.

Podczas Festiwalu Prędkości w Goodwood w 2018 roku to konkretne auto pozostawało w gestii Dietera Questera, urodzonego w 1939 roku legendarnego austriackiego kierowcy, prawdziwego herosa wyścigów (trudno uwierzyć, ale wystartował aż 53 razy w wyścigach 24-godzinnych!). Gość, który jeszcze zwyciężał w wyścigach 24-godzinnych, gdy miał 68 lat, i który pewnego razu przejechał metę w wyścigu DTM, ślizgając się na dachu, wzbudza szacunek.

Michael, pyzaty mechanik BMW Classic z bawarskim poczucie humoru, dla pognębienia mnie informuje, że za każde przekroczenie dopuszczalnych obrotów silnika, które jest oczywiście rejestrowane, kierowca kupuje wszystkim mechanikom bardzo drogie hamburgery z wołowiną pochodzącą z ekologicznej farmy właściciela Goodwood. No i jeśli zepsuję auto, Quester zadowolony nie będzie.

Staram się zapamiętać ostrzeżenie o obrotach, ale jazda pod górę w Goodwood jest tak krótka i tak napakowana wrażeniami i reakcjami, że mój mózg będzie cierpiał na nadmiar danych do przetworzenia. Jechałem tam wiele razy, ale każda jazda nieznanym samochodem to nowe wyzwanie.

BMW 3.0 CSLBMW 3.0 CSL fot. GRAEME FRANKLIN

Wyścigowe BMW 3.0. CSL. Jazda w Goodwood szarpie nerwy

Mechanik pomaga mi wyregulować fotel, uczy mnie procedury uruchamiania silnika, wskazuje zegary, którym muszę poświęcić więcej uwagi. Silnik w tym egzemplarzu jest praktycznie fabrycznie nowy, a całe auto wygląda na bardziej zadbane od sali operacyjnej na oddziale neurochirurgii. Quester woził nim wyjątkowych gości przy okazji wyścigów DTM, po to zostało tak pięknie odrestaurowane.

Auto, do którego próbuję wpasować swoje otyłe ciało, jest perfekcyjną repliką wozu, którym ten sam Dieter Quester, w parze z dwaj innymi genialnymi kierowcami, Holendrami Toine Hezemansem i Gijsem van Lennepem, zdobył pierwsze miejsce w klasie w 24-godzinnym wyścigu w Le Mans, i to w jakim stylu! Panowie trafili na jedenaste miejsce w klasyfikacji generalnej, jadąc samochodem, który wyglądał w znacznym stopniu jak dostępne u dealera drogowe coupe BMW.

W tym wozie fotele i pasy są nowoczesne, a skrzynia biegów to moja ulubiona przekładnia spośród stosowanych w starszych w BMW - "Sportgetriebe" z jedynką typu "dogleg", w lewo i do tyłu. Dużo jeździłem cywilnym 3.0 CSL, ale wyścigówka w barwach wojennych wygląda znacznie bardziej poważnie. Festiwal Prędkości w Goodwood ma jednak to do siebie, że tu nie ma jak trenować: od razu jedzie się przed gigantyczną, wybredną publicznością.

Udaje mi się powolutku wyjechać Batmobilem spod namiotu w padoku bez wstydliwego zdławienia silnika, udaje mi się dojechać do strefy zgrupowania bez przejechania jakichkolwiek widzów i wreszcie porządkowi wskazują mi miejsce postojowe tuż za nowiutkim autem wyścigowym, BMW M8 GTE. Zabawne, jak w tej sytuacji objawia się wspólne DNA obydwu beemek: szczególnie w tym malowaniu.

BMW 3.0 CSLBMW 3.0 CSL fot. GRAEME FRANKLIN

Usiłuję wydostać się z gracją z samochodu, bezskutecznie, ale na szczęście nikt nie widzi. Gdy się często jeździ konkretnym modelem samochodu wyczynowego z klatką, człowiek uczy się patentów na wsiadanie i wysiadanie. Gdy nie ma szans na zdobycie doświadczenia, kierowca o moich gabarytach wygląda niczym żuk gnojarz przewrócony na grzbiet przez złośliwe dziecko.

Spaceruję między autami, oglądając pozostałe wozy z tej samej grupy. Refleksja, która mi się nasuwa, jest taka, że w Goodwood nie tylko ja jadę nieznanym samochodem po raz pierwszy. Ćwiczyć nie ma jak, nie da się sprawdzić zachowania maszyny, ani ocenić, jak dużo albo jak mało przyczepności oferują zamontowane w danym momencie opony.

Jedyna okazja, by poczuć cokolwiek, to krótka jazda ze strefy zbiórki na start, zawracanie i powolne czołganie się ku linii startu, po którym następuje tylko grzanie opon w specjalnej strefie. To wszystko. Po starcie trzeba od razu jechać w miarę żwawo, by zadowolić 70 tysięcy ludzi i miliony widzów w sieci i przed telewizorami.

Jeżdżę tu bardzo różnymi autami od 2010, i niby nieźle znam już trasę, ale wiedza może okazać się złudna, gdy śliski kurz nawiewany jest na asfalt z wielkich, wysuszonych letnim słońcem trawników. Ślisko po deszczu, ślisko bez deszczu, co roku zmieniane ustawienie bel słomy na najtrudniejszym zakręcie Molecomb.

BMW 3.0 CSLBMW 3.0 CSL fot. Grzegorz Ciźla

Wyścigowe BMW 3.0 CSL. Nikt nie chce skończyć w beli słomy

Jeśli ktoś widział tę trasę na filmie bądź w grze komputerowej i uważa, że jest banalnie prosta, zapraszam do osobistego z nią zapoznania. Najwięksi kierowcy świata czasem kończą swą przygodę z festiwalem z pogiętymi blachami auta, wbitymi w ciasno upakowaną słomę. W 2021 roku też to się zdarzyło. Tu trzeba zbalansować potrzebę zadowolenia gawiedzi z pragnieniem uniknięcia wielkiego wstydu.

Gdy czeka się na swoją kolej, trzeba mieć cierpliwość wędkarza gruntowego. Patrzę na "moje" auto. Pysk rekina, muskularne błotniki, przestronna, przejrzysta kabina. Pod maską legendarny sześciocylindrowy motor i dwieście kilkadziesiąt, może trzysta kilkadziesiąt koni. Wszystko za sprawą Amerykanina Boba Lutza, który kiedyś powołał do życia BMW Motorsport GmbH.

Tak, tego samego Boba Lutza, którego znamy z innych firm, a także Jochena Neerpascha, ukradzionego od Forda geniusza organizacji, o którym pisałem w poprzednim tekście. Sędziowie rzucają hasło do uruchamiania silników, biegnę do auta. Zewsząd słychać eksplodujące rozruchem liczne motory. Czuję się jak spóźniony muzyk, truchtem podążający przez salę filharmonii podczas strojenia instrumentów przed próbą uwertury Wagnera.

Staję w kolejce do startu. Wielu kierowców nie wyłącza silników, bojąc się, że nie da się ich na czas uruchomić, inni z kolei wyłączyć je muszą, by zapobiec przegrzaniu. "Moje" BMW jest w perfekcyjnej kondycji, więc bez stresu gaszę silnik. Zapali na pewno, a poza tym zaraz obok stoją mechanicy z Monachium, zaopatrzeni w awaryjny akumulator.

BMW 3.0 CSLBMW 3.0 CSL fot. Piotr R. Frankowski, Patrycja N. Frankowska

Wyścigowe BMW 3.0 CSL. Będę tęsknił za Batmobilem

Siedzę w kabinie dłuższą chwilę, wdychając kłęby niedopalonych węglowodorów z wydechu stojącego przede mną czerwonego potwora z wyścigów NASCAR. Oczy zaczynają mi łzawić, a moje astmatyczne płuca cierpią. Mało tlenu. Jasny gwint, ale będzie głupio, jak zdechnę w muzealnym BMW na starcie w Goodwood... cóż, przynajmniej odejdę z fasonem.

Zielone światło, podgrzane uprzednio tylne deszczowe gumy chwytają za asfalt i ruszam z miejsca bez wstydu. Śmigam obok Goodwood House, hamowanie, łagodnie składam się do groźnego wirażu Molecomb i dalej pędzę obok niszczącej psychikę ściany z ostrych krzemieni, a przez dwa ostatnie zakręty, których już nie widzi publika, jadę tak czysto i bezbłędnie jak nigdy. Wóz słucha się kierownicy i gazu. Przelatuję linię mety i wydaję z siebie westchnienie ulgi.

Parkuję wśród innych bezcennych wozów, znów tuż za supernowoczesnym M8. Nieopodal stoi szalenie szybki elektryczny Volkswagen z Pikes Peak. Jego kierowca, Romain Dumas, podchodzi, by pogadać o samochodach, a potem biegnie popatrzeć na odcinek rajdowy: "tak naprawdę wolę rajdy" - rzuca przez ramię zwycięzca z Pikes Peak, Le Mans, Nürburgringu, Spa i Sebring. Tak, wiem. W tym samym 2018 roku pracował na zlecenie Porsche nad rajdową wersją Caymana.

Trasa otwarta, rozlegają się gwizdki. Przychodzi czas na spacerowy zjazd z powrotem do padoku. Gdy oddaję Questerowi auto, by przygotował się do swojego przejazdu, Austriak patrzy mi w oczy i minimalnie, niezauważalnie kiwa głową. Odchodząc, patrzę jeszcze na biało-niebiesko-czerwony samochód. Muszę się nim kiedyś znów przejechać.

BMW 3.0 CSLBMW 3.0 CSL fot. GRAEME FRANKLIN

Więcej o:
Copyright © Agora SA