Taką - można powiedzieć bardzo odważną - opinię wygłosił CEO (dyrektor generalny) firmy Volvo Håkan Samuelsson, donosił Financial Times. Wypowiedź intryguje tym bardziej, dlatego że przedsiębiorstwo, którym kieruje nieszczególnie śpieszy się z elektryczną rewolucją.
Zdaniem Samuelssona, obecnie stosowane formy zachęcania kierowców do zakupu samochodów elektrycznych (a nie spalinowych) są mało skuteczne. Mowa tu przede wszystkim o dotacjach lub podobnych działaniach, dzięki którym kupno elektryka nie uderza nas po kieszeni aż tak bardzo.
- Nikt nie może zbudować udanego i dochodowego biznesu, polegając na zachętach - powiedział Samuelsson. Zdaniem szefa Volvo lepszym pomysłem jest ogłoszenie zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych niż dotowanie aut elektrycznych.
Na tak odważne działania poszczególne kraje decydują się dość niechętnie. Niemniej jednak w listopadzie br. Wielka Brytania ogłosiła całkowity zakaz sprzedaży spalinówek od 2030 roku i hybryd od 2035 roku. Za 15 lat nowe auta z silnikami spalinowymi mają również zostać wycofane z rynku w Kalifornii.
Słowa szefa Volvo intrygują po pierwsze dlatego, że koncerny motoryzacyjne raczej niechętnie patrzą na ewentualne zakazy sprzedaży aut spalinowych, które przecież najczęściej budują większą część ich portfolio. Po drugie samo Volvo raczej nie słynie ze sprzedaży samochodów na prąd. Obecnie ma w ofercie tylko jeden model elektryczny - Volvo XC40 Recharge (ewentualnie możemy doliczyć do tego model Polestar 2 należący do marki Polestar podlegającej bezpośrednio Volvo i wchodzącej w skład całej grupy Geely).
Zdaniem szefa Volvo, ogłaszanie przez rządy państw zakazów sprzedaży aut spalinowych ma jednak sens. Dzięki znajomości planów przestawiania się poszczególnych krajów na ekologiczne sposoby transportu, koncerny motoryzacyjne mogłyby lepiej przygotować się do nowych realiów rynkowych. Co więcej, skupienie się na "elektrycznej" części swojego biznesu nie wydawałoby im się tak bardzo ryzykowne, jak do tej pory.