Nie wiadomo, od czego zaczęła się sprzeczka, bo film rozpoczyna się w jej trakcie, ale finał mógł być tragiczny. Na szczęście skończyło się na obtarciach, lecz uwieczniona sytuacja jest klasycznym przykładem "road rage", czyli eskalacji wściekłości na drodze, którą wywołała błaha przyczyna.
Na początku filmu nakręconego przez przypadkową osobę, użytkownik skutera prowokuje kierowcę samochodu. Ten nie pozostaje mu dłużny. Obaj wzajemnie próbują sobie zajechać drogę. W pewnym momencie mężczyzna na skuterze prawie z niego spada przestraszony manewrem właściciela Toyoty.
Chwilę później zostaje przez niego uderzony. Później potężny Land Cruiser wyposażony w osłonę atrapy chłodnicy, tzw. bull bar, odjeżdża w nieznanym kierunku. Później użytkownik skutera chwieje się na nogach na środku ulicy, a powodem z pewnością nie jest tylko szok po wypadku.
Zachowanie obu uczestników ruchu w centrum Vancouver w stanie Waszyngton jest godne potępienia, ale większa odpowiedzialność spoczywa na kierowcy potężnego samochodu terenowego. Dał się ponieść emocjom i naraził na szwank zdrowie oraz życie użytkownika skutera.
Ten również nie ma wielu powodów do dumy. Ewidentnie jest pod wpływem alkoholu, jedzie bez kasku i możliwe, że to on wszczął awanturę. Efekt sprzeczki może jednak być znacznie gorszy dla kierowcy Land Cruisera.
Jeśli zostanie zidentyfikowany i odnaleziony (a prawdopodobnie dzięki nagraniu tak się stanie), zostaną mu postawione poważne zarzuty. Niezależnie od tego jak nieodpowiedzialnie oraz prowokująco zachował się skuterzysta, zachowanie kierowcy samochodu może być potraktowane jak próba zabójstwa.
Nagranie może się wydawać zabawne, ale tak naprawdę jest przerażające, bo pokazuje jak niewiele dzieli nas od od rozsądku do szaleństwa i jak łatwo dać się ponieść emocjom. Warto je potraktować jako szansę do nauki na cudzych błędach i wyciągnąć z odpowiednie wnioski.
Za każdym razem, gdy mamy ochotę zareagować emocjonalnie na sytuację drogową, pomyślmy do czego może doprowadzić nasza wściekłość. Traktujmy się wzajemnie, tak jak sami chcielibyśmy być potraktowani, gdy akurat mamy gorszy dzień.