Niedawno pisaliśmy o zbiórce na leczenie Marcina, którą zorganizowali jego przyjaciele. Niestety Marcin Turski nie doczekał operacji, która miała być sfinansowana za zebrane pieniądze. Pokonał go wyjątkowo złośliwy nowotwór jelita grubego.
Środowisko sportowe zorganizowała całą serię wydarzeń, które pomogły uzbierać kwotę niezbędną do leczenia zagranicą. Można było wziąć udział w licytacjach i przeżyć pełne wrażeń, ale bezpieczne chwile w samochodach wyczynowych. Przez moment poczuć namiastkę tego, co było najważniejsze w jego życiu. W ten sposób jego przyjaciele oraz znajomi okazywali solidarność i troskę.
Mimo groźnego wyglądu i 197 cm wzrostu Marcin Turski był spokojnym człowiekiem, który nie odmawiał pomocy innym. Sam wielokrotnie z niej korzystałem. Po udanej karierze w rajdach samochodowych, udziale w wyścigach i kilku rajdach terenowych cross-country zaliczonych w siodle motocykla, zajął się propagowaniem bezpiecznej jazdy i rozwijaniem umiejętności kierowców jeżdżących po drogach.
Był instruktorem jazdy w kilku szkołach, a później założył własną - Let's Drive. Nauczył tysiące ludzi jeździć lepiej i bezpieczniej. Znajomi nazywali go "Turas", nawiązując do dwóch nazwisk: jego i hiszpańskiego kierowcy rajdowego, Jesusa Purasa. Efekt zabawnej gry słów przylgnął do niego na całe życie.
Kiedy Marcin nie zajmował się jazdą - rajdową lub szkoleniową - spędzał aktywnie życie. Lubił sport, nie tylko motorowy, był optymistą, wolał udzielać pomocy, niż o nią prosić. Nie poddał się do samego końca.