Anna Gut: Kiedyś moją cytrynkę zobaczył pod domem pewien miejscowy dziennikarz. Akurat udekorowały ją żółte jesienne liście. Dziennikarz zrobił zdjęcie i wysłał je na konkurs fotograficzny. Zdobyło drugą czy trzecią nagrodę w konkursie w Holandii. I przyszedł nam o tym powiedzieć.
Zdjęcie było piękne, odnosiło się wrażenie, że wszystkie liście z okolicy sfrunęły na nasz samochód, by go udekorować. "Musicie to autko pokazywać światu" – poradził dziennikarz i pokazał nam swoją fotografię. Popatrzyliśmy się na siebie i stwierdziliśmy: "A właściwie czemu nie?".
Anna: Zaczęliśmy jeździć na różne zloty. Ale niezbyt nam się to podobało. Pomyśleliśmy więc, że sami zaczniemy je organizować. I w 2012 roku założyliśmy własne stowarzyszenie Classic Moto Story. Trudno zliczyć, ile w tym czasie zrobiliśmy zlotów, rajdów i plenerów.
Marek Gut: Musimy się pochwalić, że co parę miesięcy organizujemy legalny przejazd samochodów zabytkowych i klasyków słynnym sopockim Monciakiem. Upiększamy nimi coroczny Sopot Molo Jazz Festival i Paradę Niepodległości.
Anna: Zwykle taka parada trwa około 20 minut, ale w sierpniu zeszłego roku były takie tłumy, że zjeżdżaliśmy prawie 50! Tradycją stało się już, że aut ruszających w paradzie jest zawsze więcej niż tych, które ją kończą. Dwie sztuki zostają już na starcie, parę odpada w połowie. Cóż, klasyki rządzą się swoimi prawami.
Anna i Marek Gutowie. Mieszkają w Sopocie. Ona jest miejską rzeczniczką praw konsumentów, on przedsiębiorcą. fot. Classic Moto Story
Marek: Jak jeździsz klasykiem, zawsze musisz mieć przy sobie kombinezon i pełny zestaw kluczy. W razie potrzeby raz dwa wskakujesz pod samochód i go naprawiasz. Każde auto prędzej czy później wraca na kołach.
Anna: Klasyki uczą cierpliwości. Nasza cytrynka, po pierwszym remoncie stała się bardzo kapryśna. Tak mnie złościła! Potrafiła przejechać 200 metrów i nagle stanąć, nie wiadomo dlaczego. Jestem na środku skrzyżowania, a ona gaśnie i nie chce odpalić. Zupełnie, jakby robiła to złośliwie, żeby mnie wkurzyć. Ile razy w takim momencie dzwoniłam do Marka i krzyczałam: "Marek, sprzedajemy ten samochód". Na szczęście auto trafiło w końcu w ręce starszego, doświadczonego mechanika, który tak je wyregulował, że jazda jest bardzo przyjemna.
Anna: Czasami strzela fochy, jak to klasyk. Bardzo nie lubi upałów i korków, bo nagrzewa mu się cewka. Bywa, że trzeba poczekać z pół godziny, aż ostygnie. Ale gdy jest zimno, nic złego się nie dzieje.
Marek: Bo wszystko, co w tym aucie miało się zepsuć, już dawno się zepsuło.
Anna: Każdy klasyk jest lekko złośliwy, przekorny jak kot. Nawet jak się go bardzo dobrze traktuje, jak my swoją cytrynkę. Przed każdą paradą dokładnie sprawdzamy ją technicznie, głaszczemy po ślepiach i mówimy: "Śpij słodko do rana". A ona rano nagle nie odpala.
Anna: O sprzedaży nie ma mowy! Cytrynka rocznik 1986 jest już członkiem naszej rodziny. Zdziwisz się, jaki ma wspaniały silnik, 0,6 litra, 24 konie. Pędzi jak szatan. A gdy nagle naciskam hamulec, to robi taki rumor, że przechodnie uciekają w popłochu!
Marek: Kiedyś na torze w Poznaniu, wbrew przewidywaniom, nie byliśmy ostatni. Zajęliśmy trzecie miejsce od końca.
Anna: Też mi wyczyn! Ale emocje były, adrenalina aż buzowała! A oczywiście na starcie umawialiśmy się, że to tylko zabawa, że się nie ścigamy. Działało na pierwszym kółku, a potem poleciał siwy dym. I na mecie przegoniliśmy dwa auta.
Anna: Nasz samochód poprawia ludziom humor. Ktoś idzie posępny, nagle widzi cytrynkę i na jego twarzy pojawia się wielki banan. Ja sama, gdy mam chandrę, mówię do męża: Marek, odpalaj. I ruszamy cytrynką w miasto.
Marek: To, że cytrynka rozwesela ludzi to jedno, ale przede wszystkim kojarzy się z kultowym citroenem, którym jeździł żandarm z Saint Tropez, czyli Louis de Funès. Dlatego po pewnym czasie wpadliśmy na pomysł, żeby przebierać się za żandarma i zakonnicę.
Anna i Marek Gutowie przebrani za żandarma i zakonnicę fot. Classic Moto Story
Marek: Dotarliśmy do krawcowej Opery Bałtyckiej. Mi uszyła czapkę i mundur, a Ani habit i kornet, czyli nakrycie głowy z cienkiej granatowej wełny bardzo dobrej jakości. Gdy kostiumy już były gotowe, zaczęliśmy jeździć w przebraniach. I wtedy to dopiero zaczęliśmy wzbudzać sensację! Nie sposób zliczyć, ile zdjęć ludzie nam robią, i ile osób chce być z nami na wspólnej fotografii. Czasem może to być nawet ryzykowne, bo zdarza się, że kierowcy jadący przed nami nagle zatrzymują się na środku drogi, by zrobić nam zdjęcia.
Anna: Musimy uważać i zawsze trzymać dystans. Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy do domu i jechał przed nami samochód, który nagle się zatrzymał. I, niczym w horrorze, otworzył się szyberdach, wysunęła się z niego ręka z telefonem i kierowca tego auta zaczął nas fotografować. Dobrze, że nikomu się nic nie stało.
Za to najśmieszniejsza była sytuacja, kiedy musieliśmy zatankować. W stroju zakonnicy poszłam zapłacić. "Szczęść boże, synu" – zażartowałam do kasjera. "Szczęść boże, siostro" – odparł. Stał oniemiały i nie wiedział, co ma myśleć. Zapłaciłam za paliwo i mówię na odchodne: "I nie grzesz mi więcej".
Anna: Co ciekawe, najwięcej zdjęć chcą sobie ze mną robić panowie… A kiedyś, w piękny słoneczny dzień, pojechaliśmy w naszych przebraniach na Skwer Kościuszki w Gdyni. Wzbudziliśmy niemałą sensację. Ja w ogóle uważam, że jak mamy stary, kultowy samochód, to fajnie jest się przebrać i pobawić. A to, że niektórzy patrzą na nas dziwnie, ani trochę nam nie przeszkadza.
Marek: Akurat byłem służbowo w Hamburgu. I znajomy zapytał, czy nie chciałbym kupić takiego citroena. Na początku nie byłem przekonany. "Po co mi zabytkowe auto?" – zastanawiałem się. Okazało się jednak, że ostatnim właścicielem był młody mężczyzna z niemieckiej szlacheckiej rodziny i to mi zaimponowało. Spojrzałem na to auto i spodobało mi się. A gdy już znajomy wyjął z bagażnika korbkę i w ten sposób odpalił citroena z przodu, wiedziałem, że to będzie idealny prezent dla Ani na naszą rocznicę ślubu, bo Ania zawsze o tym aucie marzyła.
Anna: Marek po prostu przyjechał tym autem do Polski. Zadzwonił do mnie i poprosił, żebym wyszła na balkon. Oniemiałam. "Powiedz tylko, że ten citroen jest nasz" – zaczęłam. "Jest twój" – powiedział. Teraz już chyba wszyscy w Trójmieście kojarzą nas z tym autkiem.
Anna: Różnie. Jak nie chce odpalić, to używam określenia, którego nie zdradzę. Jak jest dobrze, to mówię na nie cytrynka, kaczuszka albo kaczucha, bo ma wystające błotniki, czy dwacefałka.
Marek: Tak, ale to koniec negatywów. Poza tym jest kochana i piękna w swojej brzydocie.
Anna: Ależ ona nie jest brzydka! Jest zabawna, ma charakter, jest oryginalna. To nie jest brzydkie kaczątko. No a jeśli chodzi o zalety, to ma otwierany dach. W sezonie korzystamy z niego bez względu na pogodę, deszcz nie deszcz, trudno. Jak bardzo leje, po prostu wystawiam duży parasol. Poza tym otwarcie i zamknięcie dachu zajmuje raptem parę sekund.
Marek: W czterdziestoletniej historii cytrynki sprzedano prawie pięć milionów sztuk tego modelu. Zakończenie produkcji w 1990 roku uczczono w Parlamencie Europejskim minutą ciszy.
Anna: Dla mnie cytrynka jest bardziej kultowa niż garbusy! Owszem, trzeba o nią bardzo dbać, bo jak rama zgnije i zacznie się łamać, nowa konstrukcja kosztuje krocie. Nam się to też niestety przydarzyło. No i trzeba umieć nią jeździć, bo ma specyficzną skrzynię biegów.
Marek: Dźwignię zmiany biegów wyciąga się spod szyby, co jest zabawne i dziwaczne. Trzeba się tego nauczyć. Wiesz, że parkując w mieście zostawiam to auto otwarte. Nikt go nie ukradnie, bo nie będzie potrafił go odpalić i prowadzić.
Anna: Dłuższa jazda tym autem staje się męcząca. Zwłaszcza w mieście, gdy często zmienia się biegi. Jest trudno. Przy 90-100 km/h trzeba już solidnie trzymać kierownicę. I mocno skupić na prowadzeniu auta, bynajmniej nie jedną ręką. To auto ma miękkie podwozie, więc na zakręcie może się położyć.
Marek: Faktycznie szybka jazda jest niezwykle ryzykowna, bo cytrynka jest lekka i nie ma żadnych zabezpieczeń. Przejeżdżający obok cięższy samochód, a każdy jest cięższy, nawet motocykl, powoduje pewne niebezpieczeństwo. Z kolei zbyt wolna jazda też jest niefortunna, bo cytrynka nie ma wspomagania, więc manewry nie należą do najłatwiejszych. Trzeba trzymać kierownicę obiema rękami i mocno napinać mięśnie. Odpala się lewą ręką, lusterka są wąskie, wycieraczki mają jeden bieg…
Anna: Ależ oczywiście! Jest rok 2005, kaczuszka ma za sobą generalny remont. Jadę wcześnie rano do szkoły hotelarskiej w Gdańsku, w której prowadziłam zajęcia. Droga pusta, pędzę sobie środkowym pasem. Obserwuję wir powietrza, który przegania liście i nagle się orientuję, że jestem na sąsiednim, skrajnym pasie. Wiatr był tak silny, że przesunął cytrynkę o parę metrów. Zbaraniałam! Na całe szczęście o tej porze w niedzielę nie było ruchu i nikomu nie zrobiłam krzywdy. Ale solidnie się przestraszyłam.
Marek: To auto waży zaledwie 650 kilo. Dziś niektóre motocykle są cięższe.
Anna: Od tego czasu, jak mocno wieje, nie wyjeżdżam kaczuszką. Przecież gdyby coś się stało, to nikt by mi nie uwierzył, że to wiatr przesunął mi auto.
Anna: Ona nie jest na sprzedaż. Nigdy w życiu! Ale zapraszamy wiosną na przejażdżkę .
Marek: Ania ma rację. To członkini naszej rodziny.
Anna: A wiesz, jak ewaluowały uczucia naszego syna Roberta do kaczuszki? Gdy miał 10-11 lat, a Marek jechał po niego do szkoły, prosił, żeby parkował dwie ulice dalej. Bo mówił, że się wstydzi "tego grata". Teraz bardzo mu się cytrynka podoba, chętnie z nami nią jeździ. Jest wręcz w niej zakochany.
Anna: Jazda kaczuszką to jest dla mnie kwintesencja prawdziwego życia.
Marek: To auto Ani, więc zgadzam się z jej zdaniem.
Anna i Marek Gutowie. Mieszkają w Sopocie. Ona jest miejską rzeczniczką praw konsumentów, on przedsiębiorcą.