L200 produkowane jest tylko w Tajlandii i oferowane na 150 rynkach. Model z ładownością jednej tony zadebiutował w 1978 roku. Obecnie mamy do czynienia z szóstą generacją. Poprzednie znalazły na świecie około 4,7 miliona egzemplarzy. To numer dwa w koncernie MMC. Mimo słabnącej pozycji pickupów w Europie, japoński model ma się całkiem nieźle. Na Starym Kontynencie zajmuje 4 miejsce w rankingu sprzedaży, zaś w Polsce ustępuje miejsca tylko Rangerowi, Toyocie Hilux, Navarze oraz Amarokowi.
Najnowszy model oficjalnie pojawi się w Polsce 26 września. Konstruktorzy postawili na zaprojektowane niemal od podstaw nadwozie. W porównaniu z poprzednikiem to istne techno. Ostre kształty naznaczone licznymi kątami prostymi mogą się podobać. Zwłaszcza przód, który nie odbiega zanadto od pojazdu koncepcyjnego przedstawionego na tegorocznych targach w Poznaniu. W wersji z podwójną kabiną ma 5305 mm długości, ale nie jest największy w segmencie. Dodatkowo cechuje się masą własną na poziomie 1895-2035 kilogramów. Można go wyposażyć w pełni LED-owe reflektory, przyciemnione szyby boczne, system kamer, a także szereg srebrnych akcentów.
Pod względem mechaniki, Mitsubishi nie zdecydowało się na rewolucję. Mamy więc wciąż diesla pod maską, ale mocno zmodernizowanego. Nie ma już 2.4 o mocy 181 koni mechanicznych. Teraz L200 napędza 2.2-litrowy ropniak generujący 150 KM i 450 Nm. Współpracuje z manualną, 5-stopniową skrzynią lub 6-biegowym automatem. W stosunku do poprzednika pracuje nieco ciszej i bardziej harmonijnie. Zadowala się też niskimi ilościami paliwa. W spokojnej trasie da się zejść do około 7 litrów. Szybsza podróż autostradą, jak i jazda typowo miejska opróżnia bak w tempie 10-11 litrów na 100 kilometrów. Nieźle, jak na 2-tonowe auto.
Konstruktorzy poprawili też precyzję prowadzenia. Poprzednik był mocno rozbujany i wymagał ciągłych korekt podczas szybszej jazdy. Nie grzeszył również precyzją układu kierowniczego. Teraz jest zdecydowanie lepiej. L200 ma trochę bardziej sprężyste zawieszenie i lepsze przeniesienie skrętu kierownicą na koła. Jeździ się nim wyraźnie przyjemniej. Na poprzecznych przeszkodach za bardzo nie podskakuje, choć to pewnie zasługa 100-kilogramowego pojemnika z piachem na pace, który organizatorzy umieścili na czas testów. Za kierownicą siedzi się wysoko, a duża powierzchnia szyb pomaga w obserwacji drogi. Co ciekawe, prawą kamerę boczną można uruchomić przy podróżowaniu z prędkością rzędu 100 km/h, co pozwala lepiej wyczuć odległość względem krawędzi jezdni. To niespotykane rozwiązanie w segmencie pojazdów użytkowych.
Poza tym, możemy liczyć na kilka nowych systemów bezpieczeństwa. To między innymi:
Popracowano również nad napędem na cztery koła. Już wcześniej było w tej kwestii bardzo dobrze, a teraz dołożono dodatkowe tryby elektroniczne. Po włączeniu reduktora i blokady tylnego mostu (standard w Polsce), możemy przyciskiem wybrać szuter, śnieg/błoto, piach lub skały. Czy faktycznie się sprawdzają? Trudno powiedzieć. Trasa testowa wiodła nieutwardzonym szlakiem, gdzie poradziłyby sobie kompaktowe SUV-y 4x4. Takie warunki to dla Mitsubishi bułka z masłem. Ważne natomiast, że auto gwarantuje dość wysoki poziom komfortu na muldach, koleinach i kamienistych drogach. Asystent zjazdu pomaga poruszać się po stromych wzniesieniach. Kąt najazdu wynosi 30, zaś zejścia 22 stopnie.
L200 ma też wady. Największą jest przeciętna dynamika wysokoprężnej jednostki napędowej. O ile w mieście i w terenie to nie przeszkadza, o tyle osoby spędzające trochę czasu na autostradach będą narzekać. Na równej drodze Mitsubishi dostaje zadyszki przy 100-120 km/h. Gorzej, jeśli musimy zmierzyć się ze wzniesieniem. Auto wyraźnie słabnie już przy 80 km/h i konieczna okazuje się redukcja. Na szczęście, hydrokinetyczny automat działa całkiem sprawnie. Dołożono mu 1 bieg (6 przełożeń), dzięki czemu komfort akustyczny jest na odpowiednim poziomie. Jazdą drogami ekspresowymi z szybkością rzędu 120-130 km/h nie zakłóca spokoju panującego w całkiem wygodnej kabinie.
L200 występuje w kilku konfiguracjach kabiny i przestrzeni ładunkowej. My mieliśmy kontakt z podwójną kabiną z maksymalnym wyposażeniem. Istotne, że konstruktorzy zastosowali lepiej wyprofilowane fotele. Z nieco dłuższym siedziskiem i możliwością dwustopniowego podgrzewania. Po spędzeniu w nich kilku godzin oznaki zmęczenia były ledwo wyczuwalne. W opcji zyskały elektryczną regulację w kilku płaszczyznach.
Mimo, że L200 nie należy do największych przedstawicieli gatunku, gwarantuje sporo przestrzeni w drugim rzędzie. W tej kategorii pozytywnie wyróżnia się na tle konkurencji. Miejsca wystarczy dla dwóch dorosłych osób, a lekko pochylone oparcie pozwala we względnym komforcie przejechać 200-300 kilometrów. Materiały wykończeniowe są w znacznej mierze twarde, ale solidnie spasowane. Trudno wychwycić jakiekolwiek niepokojące skrzypienie. Sam projekt przypomina wystrój poprzednika. Na szczycie kokpitu umieszczono dotykowy ekran współpracujący ze smartfonami opartymi na Androidzie i oprogramowaniu iOS. Połączenie przez kabel pozwala przenieść ulubione aplikacje, w tym wydajną nawigację analizującą na bieżąco natężenie ruchu.
Pośród innych dodatków znajdziemy klasyczny tempomat, klimatyzację automatyczną regulowaną w dwóch strefach, podgrzewane fotele, kierownicę i lusterka zewnętrzne, a także prosty komputer pokładowy z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem oraz wielofunkcyjną kierownicę. Zestaw jest całkiem niezły, choć VW Amarok i Ford Ranger oferują więcej udogodnień.
L200 odcięło się stylizacyjnie od poprzednika i dobrze, bo atrakcyjne opakowanie pozwoli przyciągnąć do salonów klientów żądnych oryginalności. Z drugiej strony dostajemy funkcjonalne auto z niezłym układem jezdnym, licznymi systemami wsparcia, dopracowanym napędem na cztery koła, ale trochę za słabą jednostką napędową. Wariant 180-konny byłby właściwym eliksirem na tę przypadłość. Polskie ceny zostaną ogłoszone wkrótce, a oficjalna premiera już 26 września.
>>> Czy wciąż warto postawić na diesla? " Najnowsze konstrukcje są szczytowym wytworem cywilizacji technicznej":