W kwietniu 2018 roku przez łódzkie Bałuty mknął czerwony nissan. Fotoradar stojący przy ulicy Włókniarzy zarejestrował prędkość przekroczoną o ponad 100 km/h w terenie zabudowanym (kierowca jechał 170 km/h w miejscu, gdzie można jechać 70 km/h). Za takie wykroczenie grozi utrata prawa jazdy na trzy miesiące, 10 punktów karnych i 500 zł mandatu. Właściciel nissana nie przyjął mandatu. Sprawa trafiła do sądu. Właśnie wydano wyrok.
Na wezwanie do wskazania komu powierzono pojazd, właściciel samochodu zasłaniał się niepamięcią. Nie rozpoznał również na okazanym mu zdjęciu kierującego jego autem. Inspektorzy nie zamknęli sprawy i prowadzili dalsze czynności
- czytamy w komunikacie Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, który zajmuje się obsługą fotoradarów w Polsce.
Spektakularne pościgi nie tylko w amerykańskich filmach. Polska policja też potrafi być skuteczna
Wytypowano potencjalnych sprawców i wystąpiono o udostępnienie ich wizerunków do referatu dowodów osobistych. Okazało się, że samochód prowadził syn właściciela nissana. Po zgromadzeniu materiałów dowodowych przeciwko kierowcy złożono wniosek o ukaranie do Sądu Rejonowego w Łodzi.
Sąd nie miał wątpliwości co do okoliczności i sprawcy, i zasądził grzywnę w wysokości 1200 zł. Do konta kierowcy przypisanych zostało też 10 punktów karnych. Z względu na fakt, że przekroczenie prędkości miało miejsce w obszarze zabudowanym, sprawca stracił na trzy miesiące prawo jazdy.