Bałkany to jedna z najpiękniejszych części Europy. Obfitują w zapierające dech w piersiach krajobrazy, smaczne, lokalne przysmaki i wiele miejsc, do których nie dotarła jeszcze komercyjna turystyka. Należy do nich właśnie Czarnogóra. Kraj, który po odłączeniu się od Serbii w połowie 2006, stał się jednym z ostatnich bastionów na Starym Kontynencie bez przynależności do Unii Europejskiej. Mimo tego, można się tam dostać bez paszportu (wystarczy dowód osobisty). Rozbudowana siatka połączeń lotniczych sprawia, że podróż z Warszawy trwa około dwóch godzin.
Czarnogóra to małe państwo. Jest nieznacznie większa powierzchniowo od województwa świętokrzyskiego i blisko 3 razy mniejsza od mazowieckiego. Z uwagi na ukształtowanie terenu, podróż z południa na północ zajmie jednak wiele godzin.
Znaczną część kraju zajmują masywy górskie – Durmitor, Lovcen i Góry Północnoalbańskie. Najwyższy szczyt Zla Kolata ma 2534 metry wysokości. W związku z tym, nie ma co liczyć na autostrady i drogi ekspresowe. Większość szlaków, przynajmniej tych najbardziej malowniczych to serpentyny. Są wąskie, często niezbyt równe, a w miejscach, gdzie lokalną ludność można policzyć na palcach jednej ręki, ostatnie remonty przeprowadzano kilka dekad temu.
Jeśli dodamy do tego malownicze widoki na zbocza porośnięte przygryzane przez owce trawą, polodowcowe jeziora i skaliste wypiętrzenia górskie, mamy zestaw idealny dla samochodowej turystyki. Nie dziwią więc wszelkiej maści kampery znajdujące tysiące miejsc do postoju i wypoczynku na łonie niedotkniętej ręką człowieka przyrody. To też doskonałe warunki dla miłośników dynamicznego pokonywania ciasnych zakrętów.
Pierwszego dnia w Czarnogórze miałem towarzystwo japońskiego roadstera. MX-5 nie jest najnowszym autem w gamie Mazdy, ale z 1.5-litrowym silnikiem benzynowym już tak. Czwarta generacja pojawiła się na rynku w 2015 roku i z powodzeniem kontynuuje tradycje tego bestsellerowego modelu, który światło dzienne ujrzał w 1989. Jest najpopularniejszym samochodem w swoim segmencie, co akurat nie dziwi. Świetnie jeździ, daje mnóstwo radości i cieszy oko atrakcyjną sylwetką. Mało tego, nie potrzebuje 200 koni mechanicznych pod maską, by pokonywać zakręty z lekkim uślizgiem tylnej osi i żwawo wspinać się po kolejnych szczeblach skali prędkościomierza.
1.5 Sky-G to stosunkowo świeża propozycja w gamie. Benzynowy, podstawowy motor nawiązuje do pierwowzoru napędzanego przez 4-cylindrowe 1.6 o mocy 116 koni mechanicznych i 136 Nm przekazywanych przez 5-stopniową, manualną przekładnię. Lekki napęd miał potęgować wrażenie jedności z pojazdem. W najnowszym wcieleniu o wiele trudniej uzyskać taki efekt z uwagi na setki metrów przewodów elektrycznych, a także asystentów wspomagających jazdę i korygujących jednocześnie ewentualne błędy kierowcy. Niemniej, Japończycy odrobili pracę domową i sprostali sloganom wykreowanym przez sekcję marketingu.
132 KM i 152 Nm można sparować wyłącznie z manualną, 6-biegową skrzynią. Zestopniowano ją w taki sposób, że próżno myśleć o jakimkolwiek automacie. Poszczególne przełożenia wchodzą z wyczuwalnym oporem, a droga prowadzenia lewarka jest wyjątkowo krótka. Do tego bardzo dobrze skalibrowano układ kierowniczy. Mały ruch błyskawicznie przenosi się na koła, a kierowca ma wrażenie panowania na autem na każdej nawierzchni. Bez zarzutu wypada również zawieszenie. Jest sprężyste, daje poczucie pewności i jednocześnie skutecznie radzi sobie z filtrowaniem nierówności. W odmianie z podstawowym silnikiem, układ jezdny nie pozostawia wiele do życzenia. Tym bardziej, że auto nie jest demonem prędkości, choć dynamika znajduje się na zadowalającym poziomie. Sprint do setki trwa 8,3 sekundy, a wskazówka prędkościomierza zapędza się do 204 km/h.
Wolnossący silnik ochoczo współpracuje z prawą nogą kierowcy, ale nie w każdych warunkach. O ile mamy przed sobą równinną przestrzeń, przyspieszenia 1.5 należy uznać za satysfakcjonujące. Motor wkręca się aż do 7 tysięcy obr./min i robi to w sposób harmonijny. Wyczuwalny przyrost momentu obrotowego da się wyczuć po przekroczeniu 5 tys. obr./min. Kultura pracy bez zarzutu, podobnie jak wyważenie i wyciszenie jednostki. Gorzej, jeśli wspinamy się pod górę. A tych akurat w Czarnogórze nie brakuje. Strome podjazdy wymuszały częste sięganie do lewarka przekładni. By wskazówka prędkościomierza nie traciła tchu, należało utrzymywać niskie biegi i zapędzać wskaźnik obrotomierza pod czerwone pole. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy trzeba było wyprzedzić. Taki styl jazdy przekłada się niestety na zużycie paliwa. 10-12 litrów w górzystych stronach Czarnogóry nie były niczym nadzwyczajnym. Mazda odwdzięcza się natomiast zwinnością, przewidywalnością i lekkością prowadzenia. Świetny rozkład mas (975 kg) w połączeniu z nisko osadzonym środkiem ciężkości, daje świetny efekt. W mieście i na autostradzie w zupełności wystarczy. Jeśli mieszkacie w górach, lepiej wybrać dwulitrową jednostką, która po modyfikacjach ma 184 KM i 205 Nm. Wolnossący napęd zapewnia przyspieszenie do setki w 6,5 sekundy i prędkość maksymalną na poziomie 219 km/h.
Za podstawowy, 132-konny wariant z miękkim dachem należy zapłacić 89 900 złotych. Dopłata do 2-litrowej jednostki połączonej z manualną, 6-stopniową skrzynią wynosi 9 tysięcy. Napęd w każdym przypadku trafia na koła tylnej osi.
Z uwagi na ogromne zainteresowanie dziennikarskiej braci japońskim roadsterem, drugiego dnia musiałem przesiąść się do flagowego w katalogach Mazdy SUV-a. CX-5 drugiej generacji pojawił się na rynku w zeszłym roku i szturmem podbija kolejne rynku Starego Kontynentu. Auto przekonuje przestronnym wnętrzem, niezłymi właściwościami jezdnymi i całkiem żwawymi silnikami. Do tego wygląda zgrabnie i jako jeden z nielicznych przedstawicieli gatunku oferuje dwie jednostki wolnossące – benzynowe 2.0 i 2.5. Do Czarnogóry importer postanowił zabrać najmocniejszego w gamie diesla. To 2.2-litrowy motor po lekkiej modernizacji. Jego moc wzrosła ze 175 do 184 koni mechanicznych, a moment obrotowy wynosi 420 Nm. W połączeniu z 6-stopniowym, hydrokinetycznym automatem, Mazda przyspiesza do setki w 9,6 sekundy i rozpędza się do 208 km/h.
Takie parametry pozwalały wierzyć, że blisko 6 godzin za kierownicą na zróżnicowanych drogach pozostawią po sobie dobre wrażenie. Tym razem zaczęliśmy w Budvie. Miejscowość położona nad Adriatykiem każdego roku ściąga setki tysięcy turystów. Infrastruktura hotelowa prężnie rośnie z każdym sezonem, a na standard nie można narzekać. Najtańsze kwatery dostępne są już za około 40-50 złotych za dobę. Przy Chorwacji lub Grecji, to prawdziwa okazja. Ponadto, to też dobra baza wypadowa w głąb kraju. Do największego w okolicy Jeziora Szkoderskiego mamy zaledwie godzinę jazdy. Kolejne dwie i meldujemy się nad wąwozem rzeki Tary liczącym przeszło 150 kilometrów. W niektórych miejscach jego głębokość dochodzi do 1300 metrów. Nic dziwnego, że pośród licznych atrakcji nie brakuje zjazdów linowych, a kilkaset metrów niżej raftingu.
Przemieszczanie się między poszczególnymi miejscowościami nie jest łatwe. Na głównych drogach ruch nie jest mały, a ograniczenia prędkości nie pozwalają rozwinąć skrzydeł. Ponadto, miejscowych kierowców często ponosi fantazja, więc warto być czujnym i starać się przewidywać możliwe scenariusze. W takich warunkach japoński SUV zapewnia wysoki komfort podróży. Topowa specyfikacja z napędem na cztery koła została wyceniona na 169 tysięcy złotych. Skutecznie izoluje kabinę od świata zewnętrznego i okazuje się być całkiem oszczędna. 7 litrów podczas spokojnej jazdy należy uznać w ważącym ponad 1700 kilogramów aucie za rozsądny wynik.
Postanowiłem sobie jednak nieco urozmaicić trasę i sprawdzić Mazdę w bardziej wymagających warunkach. Drogi wiodące przez liczące kilka domostw miejscowości są w lichym stanie. Wołające o remont nawierzchni odcinki to w końcu środowisko naturalne pojazdów rekreacyjnych. Tam CX-5 umila podróż niezłym zestrojeniem zawieszenia i całkiem precyzyjnym układem kierowniczym. W łukach należy tylko liczyć się ze sporą masą własną. Napęd na 4 koła przydaje się na szutrowych odcinkach i tych częściowo wyasfaltowanych, ale śliskich. Zużycie paliwa wzrasta do około 10 litrów przez liczne podjazdy, ale widoki za oknem rekompensują wszelkie straty. Krajobraz zmienia się nie do poznania. Ze skalistych, wysokich gór wjechałem w niższe partie, gdzie na porośniętych trawą zboczach pasą się setki owiec. Wiele też można dostrzec niewielkich jezior polodowcowych z turkusową wodą. Przy nich rozbijają obozowiska użytkownicy kamperów. Świetne miejsce na kilkutygodniowe wakacje.
Dwie doby w Czarnogórze zostawiły wiele miłych wspomnień. Kraj kontrastów, bowiem pośród dzikich wysypisk śmieci, niedbałej architektury poprzedniego ustroju w Podgoricy, przebijają się krystalicznie czyste jeziora, ogromne obszary nieskażonej ręką człowieka przyrody i przyjazne wybrzeże Adriatyku z bogatą ofertą turystyczną. Przyjaźni ludzie, lokalne przysmaki i przystępne ceny sprawiają, że to jedna z ciekawszych ofert na dłuższy urlop. Nie tylko dla pary w nacechowanym sportem roadsterze, lecz również w statecznym SUV-ie mieszczącym spory bagaż i gwarantującym wysoki komfort jazdy na zapommianych drogach, które tęsknym okiem wypatrują od wielu lat ekipy remontowej.