Samochodowa instrukcja obsługi, czyli co wolno, czego nie wolno, a czego zupełnie nie wypada robić za kierownicą

Wiem, że każdy dobry kierowca zna na pamięć zasady zachowania się za kierownicą i recytowałby je, jak w szkole Inwokację, nawet ze snu wyrwany. Ja to wszystko wiem, ale zaryzykuję temat felietonu, bo czasem warto odświeżyć sobie pamięć.

Zwłaszcza, gdy chodzi o bezpieczeństwo i dobre samopoczucie na drodze. Tekst będzie lekko przerysowany, tylko w ten sposób zwrócę uwagę na niektóre nasze zachowania za kółkiem. Poza tym od nadmiaru savoir vivre’u jeszcze nikt nie umarł. Do dzieła.

Samochód - moja oaza, miejsce niedostępne dla wszystkich, kawałek mojego świata na kółkach, więc mogę w nim robić co chcę? I tak, i nie. Owszem to twój kawałek świata, ale reszta kawałków tworzy całość, wypadałoby się dostosować. Gdyby każdy tak pieszczotliwie traktował swój samochód, po ulicach nie dałoby się jeździć.

Tu się kłania w pas dobre wychowanie

Nie generalizując, my Polacy wiemy wszystko najlepiej, na wszystkim się znamy, wszystko potrafimy zrobić i załatwić. W kategorii najlepszy kierowca na świecie zajmujemy oczywiście pierwsze miejsce. Takie mamy o sobie mniemanie.

Nie mam nic przeciwko. Brak kompleksów jest ważną cechą w dzisiejszym świecie, ale gdyby tak dokładniej przyjrzeć się naszemu zachowaniu w samochodzie, powstaje obraz zgoła inny od tego, który kreujemy.

Weźmy pod uwagę choćby jazdę na suwak - jak się nie wychylisz do połowy okna, to cię nie zauważą i w konsekwencji nie wpuszczą. A jak już cię wpuszczą, to oczekują wdzięczności po grób. Tymczasem na zachodzie Europy kierowcy wiedzą, że tam, gdzie droga dwujezdniowa się zwęża do jednego pasa, najszybciej pojedziemy zjeżdżając naprzemiennie z obu pasów.

Wpuszczający zostawia odpowiednią ilość miejsca, wpuszczani wjeżdżają gęsiego i wszystko układa się jak w szwajcarskim zegarku. Tak być powinno. Że nie jest, przekonujemy się na ulicach każdego dnia. I tu kłania się w pas dobre wychowanie.
Wymuszanie pierwszeństwa to kolejny temat rzeka. Czas to pieniądz, więc pośpiech - zwłaszcza na drodze - jest dziś chorobą przewlekłą. Byle szybciej, byle prędzej, byle bliżej w drodze do celu, bez względu na okoliczności.

No i te nieszczęsne kierunkowskazy. Ostatnio zaczęłam podejrzewać, że przestali je fabrycznie montować. W moim aucie działają, ale część kierowców traktuje je jak zło konieczne. Brak kierunkowskazów przy manewrach drogowych to istna plaga, albo objaw skrajnego lenistwa. Jedno i drugie słabe.

Wyobraźmy sobie, że jedzie za nami kierowca niedoświadczony. Skąd ten biedny człowiek może wiedzieć, że my potrzebujemy skręcić? Po to wymyślono kierunkowskazy, żeby grzecznie informować o własnych zamiarach i w ten sposób unikać przykrych konsekwencji.

Różne typy kierowców: umiarkowani, żółwie i dziki

Po wnikliwej obserwacji narodowych sposobów prowadzenia samochodu podzieliłam polskich kierowców na trzy typy:

  • Umiarkowani, którzy dostosowują jazdę do warunków. Jak trzeba, przyspieszą, jak trzeba, zwolnią. Korzystają z lusterek i nie szarżują.

  • Żółwie, czyli kierowcy, którzy trzymają się kurczowo kierownicy i jadą (bez względu na warunki) 40 km/h w terenie zabudowanym. Ba! Nawet wolniej, na wszelki wypadek. Spowalnianie ruchu drogowego jest wykroczeniem, przypominam, i można za to zarobić mandat nawet do 200 złotych.

  • Dziki – kierowcy z domieszką paliwa lotniczego we krwi. Traktują miejską dwupasmówkę jak tor wyścigowy, sprawdzając swój refleks, prężąc muskuły koni mechanicznych wprowadzają w stres pozostałych użytkowników dróg. Gna taki do przodu, stwarzając zagrożenie na drodze, ocierając się o inne auta… żeby za chwilę zatrzymać się na tych samych światłach, co wyprzedzeni przed chwilą. To nie znaczy, że mamy się taplać jak muchy w smole, spóźniać start, szukając pierwszego biegu. We wszystkim potrzebny jest umiar. UMIAR – słowo, które brzmi dziś jak wyjęte ze słownika wyrazów obcych.

Nie czyń drugiemu...

Im dłużej jeżdżę samochodem, tym bardziej nabieram przekonania, że w polskim narodzie drzemie niezwykła muzykalność, która objawia się głównie na drodze. Trąbimy, gdzie popadnie. Z nieskrywanym zachwytem obserwuję kierowców, którzy jak w orkiestrze klaksonem wyśpiewują melodię: Zjedź, kolego! Tarasujesz drogę.

Za muzykalność na drogach można zarobić 200 złotych kary i stracić 2 punkty karne. Z drugiej jednak strony nie dziwię się „kierowcom muzykom”, bo ręka sama się ciśnie na klakson, a na usta niecenzuralne słowa, kiedy skrzyżowanie blokują kierowcy z problemem oceniania odległości. Tarasują przejazd: korek gotowy, nerwy zszargane. W tym miejscu jest apel do policjantów o częstsze wizytacje na kluczowych miejskich skrzyżowaniach i rondach.

Na polskich drogach ginie najwięcej osób w Europie. Dlaczego? Między innymi dlatego, że nie potrafimy jeździć

Do zachowań kierowców, których nijak nie rozumiem i nie toleruję, należy parkowanie byle gdzie, byleby wkleić cztery koła. To jest choroba zaraźliwa, lekooporna i potwornie irytująca.

Nie mam sentymentów i stosuję metodę zero tolerancji dla głupoty. Przy parkowaniu auta na czoło powinno wysuwać się logiczne myślenie, cecha, w którą musi być wyposażony każdy kierowca.

Możecie mi wierzyć albo nie, ale nie zaparkuję w miejscu, w którym nie wolno parkować, nie stanę na pasie zieleni, do głowy by mi nie przyszło, żeby zatarasować bramę wjazdową czy stanąć na pasach lub pasie ruchu.

Jeżdżę w kółko dopóki nie znajdę wolnego miejsca, lub korzystam z płatnych parkingów. Owszem, miejsc parkingowych w miastach jest za mało (prztyczek w nos w kierunku miejskich architektów - weźcie się do roboty), ale czy to nas upoważnia do porzucania auta byle gdzie?

Ten temat jest mi szczególnie bliski, ponieważ mieszkam w ruchliwym miejscu, auto parkuję na podwórku i wierzcie mi, nie ma dnia, żebym mogła wjechać lub wyjechać z posesji bezproblemowo.

Przeczytaj także: Uwaga! Baba za kierownicą

Załóżmy, że spieszę się do lekarza, wychodzę z domu z godzinną zakładką czasową, wyjeżdżam z bramy, na środku stoi zaparkowany samochód, bez numeru telefonu za szybą. Kierowca zaparkował „na chwilę” i ślad po nim zaginął.

W poszukiwaniu człowieka sprawdzam wszystkie pobliskie knajpki, pytam zaprzyjaźnionych straganiarzy, może coś zauważyli. Robię, co mogę, najczęściej jednak uciążliwego kierowcy nie znajduję. Tymczasem do bramy wjazdowej ustawia się kolejka mieszkańców w jednym i drugim kierunku.

Ustalamy plan działania: jeden trąbi dwukrotnie, drugi dzwoni do Straży Miejskiej. Już wiem, że do lekarza nie zdążę, odwołuję wizytę. Półtorej godziny później pojawia się Straż Miejska i holownik. Wypisują mandat, szykują auto do holowania i nagle ni stąd ni zowąd pojawia się "cały na biało" poszukiwany właściciel pojazdu.

Zaskoczony kierowca wyskoczył na krótki lunch do restauracji, a że nie było gdzie zaparkować, zostawił wóz przed bramą wjazdową. To tylko jeden z przykładów, których są dziesiątki każdego miesiąca. Niektórzy kierowcy ze skruchą przepraszają, odjeżdżają, inni są nieuprzejmi, chamscy i opryskliwi. Był i taki, który na zwrócenie uwagi, że blokuje wjazd do posesji, najpierw obraził moje auto, potem mnie, puścił kilka niewybrednych komentarzy i co takiemu zrobisz?

Apropos życzliwości. Wypadałoby być życzliwym i uważnym na najsłabsze ogniwo drogowej układanki, czyli na pieszych. Przepuścić, poczekać, nie trąbić, nie gestykulować zza szyby auta na pieszego, który przechodzi przez pasy wolniej niż reszta, wszak każdy z nas bywa pieszym statystycznie częściej niż kierowcą.

Rzecz dotyczy także jednośladów, choć tutaj zachowania niektórych rowerzystów są karygodne, ale to temat na osobny felieton. W dobrym tonie jest nie ochlapywanie pieszych. Rzecz prosta i oszczędność dla portfela, bo takie wykroczenie może nas kosztować 200 złotych, a ścigane z kodeksu karnego nawet kilka tysięcy złotych. Nie warto.

Nie wolno zostawiać auta z włączonym silnikiem w terenie zabudowanym. Nie wiedzieliście? Da się odczuć. Dorzucamy się do smogu, nie ma co. Nie dość, że jest to postawa nieekologiczna, to jeszcze z ekonomią nie ma nic wspólnego. I mandat 100 złotowy gotowy.

Przeczytaj także: Nadchodzą kolejne ułatwienia dla kierowców. Koniec z wożeniem prawa jazdy i naklejką na szybę

"Wolnoć Tomku w swoim domku"

Słowo daję, że nie rozumiem jeszcze jednego zachowania kierowców. Jedzie taki/taka, zje kanapkę, a papierek albo niedopałek papierosa wyrzuca przez okno. Gdzie tego uczą? Nie wiem. Ciśnie mi się na usta słowo brudas. Za zaśmiecanie lub zanieczyszczanie drogi publicznej grozi mandat od 50 do 200 złotych.

Kiedyś w Internecie widziałam ciekawą reakcję jednego z kierowców auta osobowego. Z samochodu przed nim wyleciał niedopałek papierosa. Kierowca wysiadł z własnego auta, podniósł niedopałek i wrzucił z powrotem do auta „śmieciarza”. Recz działa się na światłach.

Zajrzyjmy teraz do wnętrza naszych aut. Co się dzieje, gdy nam się wydaje, że nikt nas nie widzi? To nasz azyl, kawiarnia, restauracja, kabina telefoniczna, biuro, scena muzyczna, przechowalnia, czasem śmietnik i tak mogłabym bez końca wymieniać miejsca, które zastępuje nam kabina samochodu – auto to dziś nie tylko środek transportu, to miejsce do życia.

Często jednak zapominamy, że jest bardziej widoczne niż cztery ściany naszego mieszkania. I tak za kierownicą wyprawiamy różne rzeczy:

  • Na zestawie głośnomówiącym, który słyszy cała okolica, łącznie z pieszymi na pasach – opowiadamy historię choroby, obgadujemy pracodawców i kłócimy się z najbliższymi. Czy tak wypada? Nie sądzę.

  • Zjadamy posiłki podczas jazdy, co jest niezdrowe dla naszego żołądka i niebezpieczne dla innych użytkowników dróg. W nagłej sytuacji, kiedy trzeba będzie wybrać kierownicę albo hamburgera, część z nas odruchowo wybierze hamburgera i kolizja gotowa.

  • Malowanie, poprawianie makijażu, zakraplanie oczu, usuwanie niedoskonałości skórnych, oraz dłubanie w nosie i sprawdzanie, czy plomby są na właściwym miejscu widoczne jest dla wszystkich użytkowników dróg. Moim skromnym zdaniem te aktywności powinny być zarezerwowane wyłącznie dla jednych oczu. I uwaga, nawet jeśli wydaje ci się, że nikt cię za kierownicą nie widzi, oko wielkiego brata widzi wszystko.

  • Telefon komórkowy w aucie powinien być przewożony w schowku. Tymczasem 8 na 10 kierowców używa telefonu podczas jazdy. Dotyczy to rozmów, wysyłania smsów, przeglądania stron www, jazdy z nawigacją. Ryzykantów nie brakuje, ale koszt beztroskiej przejażdżki z telefonem w ręku to 5 punktów karnych i 200 złotych. Nie wspomnę tu o sytuacji, w której dochodzi do gwałtownego hamowania. Wówczas telefon, nasz najwierniejszy przyjaciel, w ułamku sekundy zmienia się w śmiertelnego wroga.

Co wolno, wypada, a nawet trzeba za kierownicą?

Rzecz najprzyjemniejsza z opisywanych, czyli śpiewanie za kółkiem. Uwielbiam, popieram i propaguję. Nawet jeśli masz zły dzień, coś cię ugryzło lub jesteś zwyczajnie zmęczony, śpiewający kierowca poprawia nastrój. Lżej i milej robi się człowiekowi na sercu, kiedy ktoś podziękuje za drobną uprzejmość na drodze. Zwykły gest dłonią, kierunkowskaz w prawo i lewo czy uśmiech zrobi nam dzień.

Co więc wypada za kierownicą? Uśmiechać się wypada, być pogodnym, uprzejmym, pomocnym – to zawsze wypada i sprawia, że czujemy się lepiej. Jeśli z zasadami dobrego zachowania na drodze jest nam nie po drodze, to może warto wybrać inny środek komunikacji?

Autorka felietonu jest jurorką w plebiscycie The Best of Moto.pl. Zachęcamy do wzięcia udziału w wyborze najlepszego samochodu 2018 r. Wszyscy głosujący mogą wygrać atrakcyjne nagrody. Strona do głosowania znajduje się tutaj.

Więcej o: