Australia już na powitanie informuje europejskiego kierowcę, że znalazł się w innym motoryzacyjnym świecie. Kierownica znajduje się po prawej stronie, a ruch jest lewostronny. Jednak, w przeciwieństwie do Anglii, odległości i ograniczenia prędkości podawane są w kilometrach.
Ciekawostką, którą zauważa się od razu są znaki. Australijczykom nie wystarczają symbole, wszystko muszą opisać. Dlatego przy znaku ustąp pierwszeństwa pojawia się także napis "give a way", a przy czerwonym świetle - "jeżeli pali się czerwone światło, to zatrzymaj się przy linii".
Polski kierowca, przyzwyczajony do "szybkiej, ale bezpiecznej jazdy", pierwszego dnia w Australii przeżyje niemały szok. Kultura jazdy Australijczyków stoi na najwyższym poziomie - nikt się tu nie spieszy, nie wymusza pierwszeństwa, nie zmienia co chwilę pasów... Nie ma też mowy o łamaniu ograniczeń prędkości. Australijczycy jeżdżą dokładnie tyle, ile pokazują znaki. Na piratów drogowych czeka czujna policja i bezlitosne mandaty.
Szybko zorientujemy się, że Australia ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Podczas naszej wyprawy pokonaliśmy ponad 2000 km z Brisbane do Port Douglas. Na całej trasie znajdziemy znaki-odezwy do kierowców. Hasła na znakach "zatrzymaj się i przeżyj","przetrwaj tę jazdę", "odpocznij i wróć do domu", "postój albo R.I.P" są na porządku dziennym.
Ciekawym pomysłem są też znaki-zagadki, tzw. "Trivia Games". Na niektórych znakach na głównych trasach pojawiają się pytania, które mają pobudzić kierowcę do myślenia (np. "Jaka roślina znajduje się w herbie Queensland?"). Po kilku kilometrach na kolejnym drogowcy umieszczają odpowiedź.
W ten sposób Australijczycy walczą z monotonią, jaka wkrada się podczas jazdy. Odległości, które trzeba pokonać są ogromne, droga jest prosta, praktycznie pozbawiona zakrętów, a jazda z prędkością 100-110 km/h (to ograniczenie na autostradach) sprawia, że kilometry uciekają bardzo powoli.
Dobija także samotność na trasie - jeżeli oddalimy się od miasta, to główna, biegnąca przy wybrzeżu trasa Queenslandu nagle robi się upiornie opustoszała. Czasem łapałem się na tym, że przez 5 minut jazdy minął mnie może jeden czy dwa samochody z naprzeciwka. Zapomnijcie też o urozmaiceniu w postaci wyprzedzania, bo to odbywa się na specjalnych pasach, które pojawiają się co kilkanaście km.
Dlatego nieoceniony okazuje się tempomat (jeszcze lepiej, jak jest adaptacyjny jak w naszym aucie) i dobra składanka na głośnikach.
Koncentracja podczas jazdy to sprawa kluczowa, bo na kierowcę czeka mnóstwo pułapek. Zmorą australijskich kierowców są dzikie zwierzęta, które wychodzą na drogę. Zwłaszcza nocą. W mieście orurowane SUV-y i pickupy z początku śmieszą, kiedy wyjedziemy na autostradę uśmiech znika, a my sami zazdrościmy potężnego zderzaka.
Pobocza australijskich dróg to prawdziwe cmentarzysko. Praktycznie na każdym kilometrze zobaczymy jakieś potrącone zwierzę - od królików przez kangury po wielkie ptaki.
Poza Brisbane (którego ulice są bardzo europejskie) motoryzacyjny krajobraz zdominowany jest przez wielkie pickupy, SUV-y i terenówki. Typowym australijskim widokiem są oczywiście pickupy na bazie osobówek, pod maskami których kryją się często absurdalnie duże silniki - chodzi oczywiście o Holdena Ute i Forda Falcona.
Największe wrażenie robią jednak gigantyczne pociągi drogowe, czyli australijskie TIR-y. Ich rozmiary przytłaczają, tym bardziej, że jeździ ich mnóstwo, także po małych miasteczkach.
Australia kojarzy nam się z upałami i słońcem, ale sporym utrapieniem są ulewne, gwałtowne deszcze. Wiele dróg (nawet główna autostrada) może zostać zalanych, o czym informują specjalne znaki. W skrajnych sytuacjach droga zostanie po prostu zamknięta, a kierowcy zostaną zmuszeni czekać aż poziom wody opadnie.
Z drugiej strony Australijczycy walczą z niebezpiecznymi i przerażająco szybko rozprzestrzeniającymi się pożarami. Podczas 5-dniowej wyprawy po Queenslandzie natknęliśmy i na parę zalanych dróg, i trzy potężne pożary.
Choć na dłuższą metę monotonne, bezkresne przestrzenie, jakie obserwujemy podczas jazdy autostradą, potrafią zachwycić. Krajobrazy są przepiękne. Australia ma jednak do zaoferowania znacznie więcej, kiedy zjedziemy z głównej drogi.
Wystarczy oddalić się od niej o dosłownie kilka-kilkanaście kilometrów, żeby trafić na rajską plażę, las deszczowy, wodospady, czy miejsce, gdzie można natknąć się na kangury, koale czy kazuary. Bogactwo i piękno Australii zapiera dech w piersiach.
Czuć też, że jest to kraj, gdzie samochód jest najważniejszym środkiem transportu. Przy każdym ciekawym miejscu (plaży, miejscu widokowym, zabytkowej części miasteczka kolonialnego, destylarni rumu itd.) znajdziemy duży parking.
W kraju takim jak Australia, sensu nabierają także SUV-y.
Po zjeździe z autostrady bardzo łatwo znaleźć nieutwardzoną drogę. Rzadko stanowią prawdziwe wyzwanie, ale przy niektórych są znaki, żeby nie wjeżdżać samochodem bez napędu 4x4.
Na trasie Brisbane - Port Douglas dzielnie wspierało nas Audi Q5. Jak najpopularniejszy model z Ingolstadt w Polsce poradził sobie na ponad 2000-kilometrowej trasie opiszemy w oddzielnym materiale