Kilka dni temu na jednej ze skandynawskich dróg pojawił się dziwny egzemplarz Porsche. Z daleka przypominał Panamerę skrzyżowaną z Cayenne, ale tak naprawdę pod zamaskowanym nadwoziem skrywa się technologia z koncepcyjnego modelu Mission E. Pierwszy "elektryk" z Zuffenhausen zadebiutuje jeszcze przed 2020 rokiem, ale już teraz przechodzi intensywne testy na północy Europy. Inżynierowie pracują nad tym, żeby model napędzany prądem przekazywał wszystkie emocje, jakie do tej pory serwowały klasycznie zasilane auta tej marki.
Zadanie nie będzie łatwe, dlatego producent potrzebuje więcej czasu, żeby sprostać zadaniu. Zdjęcia prototypu Mission E, prezentowanego jakiś czas temu, oddają w dużej mierze wygląd wersji produkcyjnej, ale na pewno pojawi się kilka zmian. Już teraz wiadomo, że nie przejdzie pomysł na drzwi otwierane przeciwsobnie. Producent poszukuje nowego, równie atrakcyjnego rozwiązania.
Kolejnym problemem jest infrastruktura stacji ładujących. Elektryczne Porsche zaoferuje 500 kilometrów zasięgu oraz możliwość naładowania 80 procent baterii w ciągu 15 minut. Do tego są potrzebne urządzenia obsługujące instalację o napięciu 800 V i natężeniu 150 kW. Porsche wraz z całą grupą Volkswagena poprosiło o wsparcie rząd federalny Niemiec. Ponadto producent sam zobowiązał się do inwestycji w tym zakresie. W końcu chodzi nie tylko o rynek niemiecki.
Dużo emocji wzbudza układ napędowy elektrycznego Porsche. Niemiecki producent stara się prześcignąć na tym polu Teslę, która jest obecnie producentem najszybszych samochodów elektrycznych na świecie. Wiadomo już, że produkcyjna wersja Mission E będzie wyposażona w dwa silniki elektryczne umieszczone nad każdą osią. W sumie na asfalt trafi 600 KM maksymalnej mocy. To powinno pozwolić na sprint do setki w czasie poniżej 3,5 sekundy. Druga setka pojawi się na zegarach w niecałe 12 sekund. Prędkość maksymalna nie jest znana, ale możemy się domyślać, że Porsche szybko przetestuje możliwości samochodu na Nordschleife. Celem ma być osiągnięcie czasu poniżej ośmiu minut.