Mam na myśli sekundniki, które pojawiają się na skrzyżowaniach coraz większej liczby polskich miast. Najlepszym przykładem jest Płock, gdzie pierwsze liczniki, podające czas wyświetlania światła zielonego i czerwonego, pojawiły się na skrzyżowaniach z sygnalizacją świetlną już w 2011 roku. Obecnie są już niemal na każdym większym skrzyżowaniu (w użytku jest ponad 150 urządzeń). Jakie niosą korzyści dla kierowców?
Jest ich wiele. Przede wszystkim dojeżdżając do świateł wiemy jak długo będzie paliło się jeszcze zielone i czy zdążymy na nim przejechać lub zjechać ze skrzyżowania w trakcie korka. Również w przeciwnym wypadku, czekając na czerwonym, nie musimy ciągle patrzeć na sygnalizator. Znacznie trudniej jest się zagapić i ruszyć z opóźnieniem, na co inni kierowcy natychmiast reagują klaksonami i robi się nerwowo. W tym czasie można zająć się czymś innym, bardziej pożytecznym i miłym, np. podejrzeć mapę nawigacji czy po prostu popatrzeć na widok za oknem. Znaczna większość kierowców chwali sobie to rozwiązanie komunikacyjne.
Sekundniki nie mogą jednak być instalowane wszędzie, ze względów technicznych nie mają racji bytu na skrzyżowaniach z detekcją pojazdów (pętla indukcyjna), na których sterowanie sygnalizacją uzależnione jest od natężenia ruchu. Na pozostałych liczniki są bardzo dobrym pomysłem, zwiększającym komfort jazdy i bezpieczeństwo na miejskich ulicach.
ZOBACZ TAKŻE:
NIK o bezpieczeństwie na polskich drogach
dane dostarcza: