Rozbił Bugatti i poszedł na browar

Właściciel cennego przedwojennego Bugatti rozbił swoje auto, ledwo uszedł z życiem, po czym poszedł na piwo. Jakie są jego dalsze plany?

Ceny samochodów zabytkowych idą sukcesywnie w górę i nie spadły nawet na chwilę po 2008 roku. To dlatego, że wielu widzi w nich dobrą lokatę kapitału. Zazwyczaj ich nabytki odstawiane są do garaży, gdzie w doskonałych warunkach czekają na kolejnego właściciela zyskując w międzyczasie na wartości. Jeśli widują światło dzienne, to tylko przy okazji pokazów.

Rozbite miliony cz.5

Są jednak i tacy co uważają, że samochód - nawet zabytkowy i warty fortunę - powinien służyć do tego, do czego go stworzono. Z takiego założenia wychodzi Edmund Burgess, 56-letni Brytyjczyk. Jego warte ok 300 tys. euro Bugatti T13 z 1924 roku, zamiast "gnić" w garażu, dzielnie walczy w wyścigach samochodów zabytkowych. Niestety ta aktywność niesie za sobą ryzyko obrażeń.

Podczas niedzielnego wyścigu Prescott Speed Hill Climb w Winchcombe, w hrabstwie Gloucestershire, prowadzone przez swojego właściciela Bugatti wypadło z trasy i roztrzaskując się o barierę o mało nie zabiło kierowcy. Na szczęście kask i dużo, dużo szczęścia sprawiły, że Burgess wyszedł z kraksy bez szwanku. Aby ukoić nerwy (lub uczcić brawurową jazdę) zaraz po zdarzeniu poszedł na piwo do pobliskiego baru.

Bugatti jest zbyt cenne, by trafić na złom. Jego właściciel zamierza go odbudować, ale zamiast dać mu odejść na zasłużoną emeryturę, planuje dalsze starty w wyścigach. Najbliższy - o ile naprawa się powiedzie - już za dwa miesiące. Życzymy powodzenia.

 

Rozbicie tego samochodu wyszłoby drożej

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.