Producenci samochodów chwalą się emisją CO2 w swoich modelach, ale w Polsce nikt się tym nie przejmuje, ani nie interesuje. Powód jest prosty. Wielkość emisji nie wpływa (poza samym zużyciem paliwa) na nasze portfele z powodu braku jakichkolwiek regulacji prawnych w tym zakresie. Tak samo jest z przestrzenią. W Japonii są wąskie uliczki, a ilość i wielkość miejsc parkingowych to od wielu lat realny problem. Dlatego tam małe samochody o pudełkowatym kształcie mają swoje uzasadnienie.
Człowiek dopóki nie doświadczy osobiście danego problemu, to on dla niego nie istnieje. Osobiście nie znam w Europie miejsca, w którym kierowcy docenią microMAXa firmy Rinspeed. Dlatego ten koncept nie ma racji bytu na naszym kontynencie. Mimo to, użytkownicy tego microAUTOBUSU mają zadowolone buzie. Z czego tak się cieszą?
Na pewno nie z pseudofoteli pozwalających jedynie na przyklapnięcie. Z wyglądu przypominającego pojazdy komunikacji publicznej też raczej nie. Ani z czasu ładowania akumulatorów, bo microMAX ma napęd elektryczny. Oczywiście są też zalety. Na desce rozdzielczej, chyba żywcem wyciągniętej z jakiegoś autobusu, znajdziemy ekspres do kawy. Auto oferuje bezprzewodowy dostęp do internetu, co jest dziś bardzo przydatne. Możliwe jest też wykorzystanie microMAXa jako pojazdu dostawczego. Rinspeed twierdzi, że takie autko mogłoby kosztować od 5 do 10 tys. euro, w zależności od wyposażenia. Nie mogę się doczekać.