Fotoradary pod lupą NIK

Najwyższa Izba Kontroli przyjrzy się metodologii, jaką stosują GITD, policja i straż miejska podczas stawiania fotoradarów. Urzędnicy sprawdzą, czy fotoradary wpływają na poprawę bezpieczeństwa czy jedynie zarabiają pieniądze

Kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli sprawdzą, gdzie i po co straże miejskie i gminne, policja oraz Główny Inspektorat Transportu Drogowego mierzą prędkość.

Jak powiedział rzecznik NIK Paweł Biedziak w rozmowie z serwisem Dziennik.pl - Chcemy wiedzieć, czy stacjonarne fotoradary ustawiono tam, gdzie wcześniej dochodziło do wypadków, kolizji, czyli w miejscach wskazanych przez analizy zagrożeń w ruchu drogowym. Zobaczymy, jak lokalizacje wybierała ITD, czy nie poszła drogą straży (ubiegłoroczna kontrola NIK ujawniła szereg nieprawidłowości w jednostkach straży miejskiej - przyp. red.) . Postaramy się też odpowiedzieć na pytanie, czy te fotoradary, które ustawiono przed kilkoma laty, wpłynęły na spadek wypadków drogowych.

Tegoroczna kontrola ma dotyczyć głównie GITD, która w 2013 roku planuje zarobić na zdjęciach z fotoradarów aż 1,6 mld zł, czyli jeszcze więcej niż w roku bieżącym. Taką kwotę zapisano w projekcie przyszłorocznego budżetu, który kilka dni temu został przyjęty przez Sejm nieznaczną większością głosów.

>>> Samochód za tysiąc złotych, którym trudno przekroczyć dozwoloną prędkość <<<

Ubiegłoroczne kontrole urzędników pokazały, że niektóre straże gminne podczas wybierania lokalizacji dla przenośnych fotoradarów brały pod uwagę głównie albo wyłącznie względy finansowe. Innymi słowy - fotoradary miały zarabiać, a nie poprawiać bezpieczeństwo.

Kontrowersje wzbudza nie tylko lokalizacja niektórych fotoradarów, ale i mandaty, które od niedawna są wysyłane do kierowców na podstawie zdjęć z urządzeń mierzących prędkość. Nie zawierają one fotografii, która wskazywałaby, kto w momencie popełniania wykroczenia prowadził auto. Kierowca ma do niej wgląd dopiero po tym, gdy odmówi przyjęcia mandatu, a sprawa trafi do sądu.

Źródło: dziennik.pl

Więcej o: