To jedna z takich chwil, kiedy można naprawdę docenić najnowsze technologie. Niesłychanie wytrzymałe materiały wykorzystywane do budowy nadwozia, kaski, fotele, pasy i oczywiście - bodaj najważniejsze ze wszystkich - piekielnie mocne klatki bezpieczeństwa. Wypadek, który jeszcze niedawno prowadziłby do nieuchronnej tragedii, dziś kończy się na kilku niegroźnych siniakach.
Trasa legendarnego "wyścigu w chmury" nie wybacza błędów. Szczególnie górna partia, gdzie droga biegnie na skraju kilkusetmetrowych przepaści. Od tego roku, trasa na całej długości pokryta jest asfaltem. Z jednej strony, daje to lepszą przyczepność. Z drugiej - zachęca kierowców do rozwijania dużo większych prędkości, które w momencie pomyłki mogą nieść znacznie groźniejsze konsekwencje. Takie, jak - wydawałoby się - w tym przypadku.
>> Wystarczy wspawać klatkę i... <<
Na jednym z zakrętów Jeremy Foley prowadzący Mitsubishi Lancera Evolution stracił panowanie nad autem i zsunął się w dół stromego zbocza. Momentalnie auto zaczęło kręcić "dachy", tracąc przy każdym obrocie i uderzeniu w ziemię kolejne elementy nadwozia. Ostatecznie dymiące Evo, "obrane" niemal do samej klatki, wylądowało kilkaset metrów niżej. Załogę Mitsubishi błyskawicznie przetransportowano śmigłowcem do szpitala, z którego to... została ona krótko potem wypisana do domu. Okazało się bowiem, że poza kilkoma siniakami, ani kierowca, ani pilot nie odnieśli większych obrażeń. Oglądając film z wypadku, aż trudno uwierzyć w tak szczęśliwy finał. Zresztą zobaczcie sami.
ZOBACZ TAKŻE:
Najlepsze moto-filmiki 2011 roku | Wideo