Arrinera budzi kontrowersje z jednej prostej przyczyny - stylistyki. Trudno znaleźć osobę, której karoseria polskiego supersamochodu nie kojarzy się z konstrukcjami Lamborghini. Nie brakuje nawet głosów, że jest to nieudana podróbka włoskich byków. Pozostawmy jednak kwestie designu i skupmy się na faktach. Pierwsze Arrinery trafią do klientów już w tym roku. Firma przyjmuje już zamówienia na samochód. Cena? Przynajmniej 509 tys. zł.
Arrinerę napędza 6.2-litrowe V8, które w podstawowej odmianie rozwija 650 KM i 820 Nm. Producent zapewnia, że sprint do setki trwa nieco ponad 3 sekundy (3,2 s), a 200 km/h pojawia się na prędkościomierzu po upływie 8,9 sekundy. Prędkość maksymalna? 340 km/h. To jednak nie wszystko, co Arrinera ma do zaoferowania. Klienci z syndromem "need for speed" mogą się pokusić o Pakiet Power, zwiększający skuteczność układu hamulcowego i moc silnika do 700 KM. Miło, gdy w parze z większą mocą idzie mniejsza waga. Kurację odchudzającą zapewni Pakiet Carbon Premium, który obejmuje kompletną karoserię z włókna węglowego.
Więcej o Arrinerze przeczytacie tutaj: Arrinera - supersamochód z Polski
Piotr Kozłowski
ZOBACZ TAKŻE:
Płonące miliony, czyli wypadki prototypów