Monster Jam to widowisko jakich mało. To połączenie zawodów, show, jazdy terenowej, Motocrossu i demolki. We Wrocławiu zagościło już po raz trzeci. Gigantyczne ciężarówki szalejące na specjalnie przygotowanym torze rozprawiają się z wrakami zwyczajnych osobówek. Skaczą po nich, gniotą karoserie, a wszystko przy owacji tysięcy widzów. To nie tylko zawody, ale pokaz w iście amerykańskim stylu. Sa fajerwerki, muzyka no i ryk potężnych silników.
W wyścigach równoległych najlepszy okazał się Iron Man, który w finale pokonał Grave Diggera. Najszybciej pokonał tor przeszkód z ponad 20 wrakami, muldami i usypanymi hopy. To jednak nie wyścigi wzbudzają największe emocje podczas Monster Jam. Widzów do czerwoności rozpala rywalizacja w klasie free style i przeróżnego rodzaju pokazy kaskaderskie. Tym razem nie zabrakło np. pojazdu z silnikiem odrzutowym, były niesamowite skoki i ewolucje na quadach oraz motocyklach freestyle-motocrossowych (FMX). Na torze pojawiło się także czworo tajemniczych kierowców z Teamu Hot Wheels.
Monster Jam to nie tylko efektowne popisy potężnych Monster Trucków, ale także całodzienna uczta dla koneserów motoryzacji. Odwiedzający mieli niepowtarzalną okazję, żeby zrobić sobie zdjęcia z kierowcami, zebrać autografy oraz zasiąść za kierownicą samochodów rajdowych, quadów czy motocrossów. Tłumy zebrały się w namiotach Team Hot Wheels, gdzie polscy kierowcy teamu chętnie pozowali do zdjęć z dziećmi i ich rodzicami przy prawdziwych samochodach tej marki. Dzieci szalały podczas konkursów sprawnościowych walcząc zaciekle o nagrody Hot Wheels. Pit Party cieszyło się dużą popularnością, w sobotnie popołudnie odwiedziło je kilka tysięcy widzów.
Michał Pęczyński
ZOBACZ TAKŻE:
Historia kołem się toczy - Renault