SUV-y rządzą światem. Wiemy, dlaczego to się nie zmieni

SUV-y zdobywają szturmem ostatnie bastiony motoryzacji. Czas się z tym ostatecznie pogodzić i poddać. Dlaczego tak się dzieje? Bo to samochody, które najlepiej spełniają żywotne potrzeby klientów, a dodatkowo sprzyja im elektryfikacja.

MOTO 2030 to piątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu i technologii. Nie zabraknie tu także ciekawych historii konstruktorów oraz opisu dziejów firm, których przeszłość ma wpływ na to, jak będzie wyglądała motoryzacja przyszłości. Samochody, drogi i miasta na naszych oczach bardzo dynamicznie się zmieniają. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.

Do niedawna samochody większości klas i gatunków były albo praktyczne, albo atrakcyjne. Kombi i minivany doskonale służyły do przewożenia całej rodziny albo podróży, ale nikt się nimi nie chwalił. Z kolei auta sportowe i terenowe dbają o nasz wizerunek w oczach sąsiadów, ale źle się nimi jeździ na co dzień. Limuzyny są mało praktyczne, drogie i nudne. Kiedy na horyzoncie pojawiły się SUV-y (skrót od "Sport Utility Vehicle"), rozwiązały wszystkie problemy. Dlatego najpierw pokochała je Ameryka, a wkrótce później cały świat.

Na początku wszyscy na nie narzekali, włącznie ze mną. Co to za samochód terenowy, którym nie można zwiedzać bezdroży? Teraz muszę posypać głowę popiołem. Wszyscy się myliliśmy, a to dlatego, że większość użytkowników takich aut wcale nie miała ochoty na off-road. Po prostu im się podobały wysokie, groźnie wyglądające kanciaste samochody. Producenci trafili w sedno.

Na początku SUV-y były terenówkami. Szybko to się zmieniło

Poza tym trzeba zwrócić uwagę na to, że od swoich narodzin SUV-y mocno się zmieniły. Na początku były po prostu autami terenowymi z drogowym ogumieniem. Samochodami zbudowanymi na ramie nośnej, z topornymi resorami w zawieszeniu i leniwymi silnikami. Potem miały coraz mniej wspólnego z taką receptą. Stawały się coraz bardziej cywilizowane, aż w końcu, w przypadku wielu modeli, z terenowej legendy i pozostał wyłącznie groźny wygląd, a i to nie zawsze.

Od tej reguły są wyjątki, ale one tylko ją potwierdzają. Takim z pewnością jest model amerykańskiego startupu: Rivian R1S, którego możliwości terenowe twórcy podkreślają na każdym kroku. Dlatego, że próbują znaleźć na rynku własną niszę. Pytanie, czy właściciele błyszczących elektrycznych SUV-ów Riviana rzeczywiście będą mieli ochotę sprawdzać, czy producent nie obiecuje gruszek na wierzbie. Szczerzę wątpię, bo znam statystyki dotyczące użytkowników SUV-ów.

Kochamy SUV-y, bo łączą ogień i wodę w spójną całość

Większość kierowców SUV-ów używa swoich aut jak zwykłych samochodów do codziennej jazdy po mieście i w trasie. Najtrudniejszy teren, jaki widzą, to dojazd gruntową drogą do posesji albo na działkę. Nie ma w tym nic złego.

SUV-om udało się wykonać akrobatyczną sztuczkę. Stały się rozsądne i seksowne jednocześnie. Klienci pożerają je wzrokiem i chcą mieć za wszelką cenę, a po zakupie nie są rozczarowani. Większość kierowców docenia cechy, które je definiują.

Chodzi nie tylko o wygląd, ale też fakt, że kanciaste dwubryłowe nadwozia są wyjątkowo praktyczne. Można w nich przewieźć całą siedmioosobową rodzinę (dodatkowe fotele często są ukryte w bagażniku) lub gdańską szafę trzydrzwiową i wyglądać przy tym stylowo. Inne atuty to większy prześwit i wyższy profil opon pozwalający pokonywać krawężniki oraz wysoki komfort jazdy na co dzień. Wystarczy argumentów?

Jeśli nie, to dodam, że wysoka pozycja za kierownicą SUV-ów ułatwia obserwację otoczenia w czasie jazdy, co się przydaje zwłaszcza w mieście. Poza tym do takich aut się wyjątkowo wygodnie wsiada, a później je opuszcza. Wielu właścicieli luksusowych SUV-ów jest już w wieku, w którym zaczyna to mieć kardynalne znaczenie. Statystycznie młodzi klienci mają znacznie mniej pieniędzy.

Elektryfikacja sprzyja SUV-om. Oto dlaczego

SUV-y radziły sobie doskonale na rynku, jeszcze zanim przetasowała go elektryczna rewolucja. Potem okazało się, że są wręcz stworzone do takiego napędu i nabrały jeszcze większego rozpędu.

Jednymi z największych słabości elektryków są: wysoka masa i taka pozycja za kierownicą, która nie pasuje do wielu kategorii aut. Obie cechy wynikają z konieczności ukrycia w podwoziu ciężkich i dużych akumulatorów trakcyjnych, które zasilają elektryczne motory.

Takie własności, to dramat dla producentów sportowych aut, ale w przypadku SUV-ów jest wręcz przeciwnie. Już wcześniej były wysokie i ciężkie, więc zmiana jest mniej zauważalna i nie przeszkadza klientom. Kierowcy siedzą w nich na tym samym poziomie co wcześniej, najwyżej delikatnie zmniejsza się prześwit, z którego i tak prawie nikt nie korzysta.

Paradoksalnie, umieszczenie baterii pomiędzy osiami nawet poprawia właściwości jezdne SUV-ów, bo obniża ich środek ciężkości i dzięki temu takie auta stają się znacznie bardziej stabilne. Trzeba tylko zadbać o odpowiednio mocne silniki, które rozpędzą tę masę (w przypadku elektryków z tym nie ma żadnego problemu) i potężne hamulce, które ją skutecznie zatrzymają.

Również napęd na cztery koła, czyli jeden z wyznaczników klasycznych SUV-ów, jest łatwiejszy do zrealizowania w samochodach elektrycznych. Wystarczy umieścić dwa kompaktowe silniki przy osiach. Klasyczny wał napędowy przekazujący moment obrotowy silnika spalinowego, który zajmuje dużo miejsca w podwoziu, staje się niepotrzebny. Dzięki temu SUV-y na prąd stają się jeszcze praktyczniejsze, bo mają zupełnie płaskie podłogi.

Właściciele SUV-ów zawsze byli w awangardzie. Nie przeszkadza im elektryczny napęd

Jest jeszcze jeden koronny argument przemawiający za wzrostem popularności SUV-ów w najbliższej przyszłości. Nabywcy takich aut z natury są bardziej postępowi i otwarci na nowe technologie. Poza tym lubią zwracać na siebie uwagę. Wszystko to da się osiągnąć, kupując auto na prąd, przynajmniej dopóki są nowością.

Kiedy już opanują rynek, co z pewnością nastąpi w krajach rozwiniętych, staną się powszechne, ale zanim to zrobią, pozwolą zarobić koncernom samochodowym pieniądze na dalszy rozwój nowych technologii. A wtedy inżynierowie w firmach motoryzacyjnych na pewno znów wymyślą coś nowego, co przyciągnie kapryśnych, ale łaknących nowości klientów.

Argumentację można zakończyć szkolnym skrótem "cbdu" (co było do udowodnienia) stawianym na końcu matematycznego dowodu. Efekty postawionej tezy widać na ulicach. Jeździ po nich coraz więcej aut kategorii SUV oferowanych przez producentów w najróżniejszych segmentach wielkości i cenach.

Coraz częściej mają też napęd elektryczny. Taka transformacja zaczęła się od największych, najdroższych i najbardziej luksusowych modeli, bo ich elektryfikacja jest najłatwiejsza, ale analogiczny trend wędruje w cennikach coraz niżej. Nawet jeśli pominąć trudne do sklasyfikowania crossovery (modele, które z definicji łączą cechy kilku gatunków aut) i skupić na klasycznych dwubryłowych SUV-ach na prąd, jest ich już legion.

Wystarczy wymienić choćby kilka: serię SUV-ów Audi e-tron, BMW iX, iX1 oraz iX3, Mercedesy EQx (jest ich już pięć), nowe produkty Toyoty (bZ4X i Lexusy UX300e, RZ), resztę bliźniaków grupy Volkswagena (Skoda Enyaq, VW ID.4), a także gamę SUV-ów marki Volvo składającą się z XC40 Recharge, C40 oraz najnowszego EX90, które im przewodzi. Szwedzka firma twierdzi, że Volvo EX90 to najnowocześniejszy SUV na świecie i ma sporo argumentów, by obronić tę tezę.

SUV-y opanowują światowe drogi, a przynajmniej ich znaczną większość. Szczerze mówiąc, już opanowały kawał świata. Teraz pałeczkę przejmują ich elektryczni potomkowie. To dobrze, bo tej chwili nowoczesne elektryczne i prawie autonomiczne SUV-y to najlepsze, najbardziej uniwersalne auta na świecie. Stanowią szczytowe ogniwo motoryzacyjnej rewolucji. Szkoda tylko, że nie są tańsze, ale na ten moment musimy jeszcze poczekać. Jak każda rewolucja i ta musi sporo kosztować. Na razie finansują ją przede wszystkim majętni i odważni klienci.

Więcej o:
Copyright © Agora SA