Elektryczne strachy. Czy Polacy boją się samochodów na prąd?

Łukasz Kifer
Rodacy chcą kupować samochody elektryczne, ale rzadko to robią. Część kierowców powstrzymują obiektywne powody. Większość odstraszają mity rozpowszechniane na ich temat. W przeważającej części nieprawdziwe.

MOTO 2030 to piątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu i technologii. Nie zabraknie tu także ciekawych historii konstruktorów oraz opisu dziejów firm, których przeszłość ma wpływ na to, jak będzie wyglądała motoryzacja przyszłości. Samochody, drogi i miasta na naszych oczach bardzo dynamicznie się zmieniają. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.

Na pocieszenie trzeba dodać, że nie jesteśmy w tych obawach odosobnieni. Rozwiewają się one dopiero wraz ze wzrostem popularności aut elektrycznych na danym rynku.

Trudno powiedzieć, jakie dokładnie, ale ważne jest, żeby informacje na temat aut na prąd były czerpane z pierwszej ręki albo wynikały z własnego doświadczenia. To wymaga sporego upowszechnienia samochodów z takim napędem.

W przeciwnym wypadku kierowcy muszą swoją wiedzę budować na obiegowych informacjach i powtarzanych sloganach, które często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.

W Polsce miłość do elektryków na razie jest raczej deklaratywna. W badaniu przeprowadzonym przez polski think tank InsightOut Lab na zlecenie Volkswagena ponad połowa ankietowanych rozważa zakup auta elektrycznego.

No właśnie: rozważa. Żeby od chęci przejść do decyzji, niezbędne jest przełamanie obaw związanych z nową technologią. To normalna reakcja, która powtarza się w każdej branży. Wcześniej podobnie było z komputerami, telefonami komórkowymi, a kiedyś nawet z samochodami. Początkowo podejście klientów jest nieufne i można je zawrzeć w stwierdzeniu: "po co to komu?".

Licznik elektromobilności PSPA (Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych) podaje, że we wrześniu 2021 r. w Polsce było 15 255 samochodów elektrycznych (tzw. BEV). To kropla w polskim parku maszyn (ponad 24 mln aut), ale też kropla, która drąży skałę.

Do zakupu elektryków najczęściej motywuje chęć ochrony środowiska oraz uwarunkowania ekonomiczne, w tym mieszkaniowe. Znacznie łatwiej rozważać zakup samochodu na prąd, jeśli się mieszka w domu lub nowoczesnym budynku z możliwością montażu własnej ładowarki, tak zwanego wallboxa.

Z drugiej strony zniechęca do tego wiele opinii, które można nazwać "elektrycznymi strachami", bo w większości są przesadzone. Warto oddzielić mity od prawdy i zweryfikować obiegowe opinie na temat elektrycznych samochodów. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej, bo rzetelna wiedza ułatwi podjęcie właściwej decyzji.

Pierwszy strach. Elektryki są drogie

Najczęstsza przeszkoda jest ekonomiczna. Jak każda nowa technologia, tak i elektryczne samochody początkowo były bardzo drogie. Zwłaszcza w przypadku aut na prąd, które pod względem parametrów można było porównywać ze spalinowymi.

To się jednak zmienia. Samochody elektryczne z roku na rok są produkowane w większej liczbie, a dzięki temu coraz tańsze. Tak działa ekonomia skali. Ich ceny wciąż są wyższe od samochodów z silnikami spalania wewnętrznego, ale powoli się wyrównują.

Największy wpływ na cenę samochodu elektrycznego ma akumulator trakcyjny popularnie zwany baterią. Wciąż stanowi ponad połowę kosztu wyprodukowania całego auta. Dlatego auta elektryczne z niższej półki cenowej mają zwykle akumulatory o niedużej pojemności.

Ten strach najłatwiej rozwiać przez zachęty finansowe przygotowane przez rządy dla właścicieli elektryków. W Polsce również mamy z nimi do czynienia. Od 12 lipca 2021 r. można ubiegać się o bezzwrotną dotację w wysokości nawet 27 tys. zł. w ramach programu "Mój elektryk".

Brzmi dumnie, ale dotyczy tylko niedużego odsetka potencjalnych nabywców, bo trzeba mieć Kartę Dużej Rodziny. To oznacza, że bez co najmniej trójki dzieci na utrzymaniu, nie mamy szans na tak wysoką dopłatę.

Pozostałe osoby fizyczne mogą liczyć na skromniejszą dopłatę w wysokości 18 750 zł. Mimo to ponad tysiąc osób w Polsce się o nią właśnie ubiega. Drugim ograniczeniem programu "Mój elektryk" jest cena samochodu, która nie może przekroczyć 225 tys. zł, ale wybór takich modeli jest naprawdę spory.

Trzeba też pamiętać, że koszt używania samochodu to nie tylko zakup. Elektryk odwdzięczy się tańszą eksploatacją i serwisem. Nawet przy uzupełnianiu energii szybkimi ładowarkami publicznymi o wysokiej mocy koszt przejechania kilometra jest niższy, niż w przypadku auta spalinowego.

Poza tym, poza jazdą w trasie, nie ma konieczności ani potrzeby ich używania. Najtańszy będzie prąd z osobistej ładowarki ściennej zasilanej prądem kupionym w możliwie atrakcyjnym abonamencie.

Jeśli zaś chodzi o serwis, powtórzymy po raz kolejny stwierdzenie, że w aucie na prąd "nie ma co się psuć", a koszt wymiany elementów eksploatacyjnych będzie znacznie niższy. Po pierwsze jest ich mniej (np. olejów i filtrów), a po drugie zużywają się o wiele wolniej (np. hamulce).

Są różne kalkulatory, które pozwalają na orientacyjne sprawdzenie, przy jakim przebiegu wyższa cena samochodu elektrycznego może zacząć się zwracać. Warto z nich skorzystać. Jeżdżąc elektrykiem, oszczędzimy też na różnych opłatach (autostradowych, parkingowych, itd.) oraz na czasie, np. jeżdżąc buspasami. No i przestaniemy jeździć na stacje paliw. A czas to pieniądz.

Drugi strach. Nie mam gdzie ładować samochodu elektrycznego

To obawa, która ma najsilniejsze umocowanie w rzeczywistości. Rzeczywiście bez możliwości ładowania w domu lub perspektywicznie traktowanej pracy, trudno rozważać zakup samochodu na prąd.

Używanie elektryka wyłącznie przy korzystaniu z publicznych stacji ładowania jest możliwe, ale zmusza do zbyt dużych kompromisów. To po prostu niewygodne. Zwłaszcza że punktów ładowania jest w Polsce niewiele. Licznik elektromobilności mówi, że we wrześniu było ich 1675 sztuk.

1159 z nich to stacje ładowania prądem przemiennym, które są dobre do regularnego uzupełniania prądu. Tylko 516 z nich to ładowarki prądem stałym, które zapewniają wyższą moc i szybkie ładowanie. Takie są niezbędne do sprawnego podróżowania. To jedyna obawa klientów, z którą niestety musimy się zgodzić. Ale ładowarek będzie coraz więcej.

Trzeci strach. Elektryki nie dają przyjemności z jazdy

To zupełnie bezpodstawne stwierdzenie. Przyjemność z jazdy samochodem elektrycznym jest inna, ale równie duża. Można ją porównać z frajdą płynącą z przemieszczania się samochodem z silnikiem spalinowym. Tym bardziej że większość kierowców w Polsce jeździ w miarę zwyczajnymi, a nie sportowymi autami.

Praktycznie jedyne czego brakuje w samochodach elektrycznych entuzjastom motoryzacji, to dźwięk silnika. W zamian dostajemy natychmiastowe i stałe przyspieszenie, które wynika z zasady działania silników elektrycznych i braku skrzyń biegów.

Bonusami będą: nisko położony środek ciężkości i wracający do łask w elektrykach napęd na tylne koła. Obie cechy sprawiają, że jeździ się nimi po zakrętach znacznie przyjemniej, niż większością spalinowych samochodów.

Jest jeszcze coś: niezwykle wysoki komfort podróży, który zawdzięczamy bezgłośnemu i bezwibracyjnemu napędowi. Tę cechę łatwo bagatelizować jeżdżąc po mieście (chociaż ma znaczenie w korkach), ale bardzo docenimy ją w trakcie podróży.

Ślad węglowy samochodów w Polsce wg. T&EŚlad węglowy samochodów w Polsce wg. T&E fot. Transport & Environment

Piąty strach. Samochody na prąd nie są ekologiczne

To w znacznym stopniu nieprawda, aczkolwiek można znaleźć różne wyniki badań dotyczących negatywnego wpływu na środowisko elektryków. Całość emisji gazów cieplarnianych takich aut zależy w dużym stopniu od tego jak powstaje prąd, którym ładujemy akumulatory.

W krajach z tzw. miksem energetycznym przyjaznym dla środowiska, gdzie prąd pochodzi nie z gazu i węgla, a z energii odnawialnych lub atomowej, samochody elektryczne powinny być naturalnym wyborem.

Ale najnowsze wyniki badań przeprowadzonych m.in. na zlecenie organizacji Transport & Environment wykazują, że nawet w Polsce użytkowanie elektryków summa summarum jest bardziej przyjazne dla środowiska, niż aut spalinowych.

Dużo zależy od tego, ile jeździmy. Produkcja samochodów elektrycznych (a właściwie akumulatorów) skutkuje większą emisją CO2 niż w przypadku klasycznych aut. Tylko potem elektryk się rehabilituje w trakcie jazdy, przy ekologicznie pozyskanym prądzie nie emitując dwutlenku węgla lokalnie (podczas jazdy), ani globalnie (włączając w to produkcję energii). Im większy pokonamy nim dystans, tym bardziej korzystny jest bilans środowiskowy. Dlatego nie ma sensu rezygnować z myśli o aucie na prąd z tego powodu.

Szósty strach: przed rozładowaniem, czyli słynne "range anxiety"

Sami przeżyliśmy taki niepokój i trudno zaprzeczać, że istnieje, ale z roku na rok ma coraz mniejsze znaczenie. Współczesne samochody elektryczne pozwalają przejechać bez ładowania 400 km i więcej, co w zupełności wystarcza do normalnej jazdy przy uzupełnianiu energii w akumulatorach nocą lub w czasie postojów.

Również w czasie podróży ryzyko jazdy na rezerwie energii jest coraz rzadsze. Im więcej szybkich ładowarek przy autostradach, tym mniejszy strach. W przypadku krajów z rozwiniętą infrastrukturą realna przerwa w jeździe to trzy, cztery kwadranse.

Raz na 400 km taki przystanek nie jest męczący, a wręcz wskazany. Chyba że ktoś regularnie pokonuje długie (powyżej 700-800 km) trasy, robi to w pośpiechu albo nie może ich wcześniej zaplanować. Wówczas z elektrykiem będzie mu się żyło trudno, ale sądząc po średnich rocznych przebiegach, większość polskich kierowców nie powinna mieć takich problemów.

Siódmy strach. Ładowanie zajmuje długie godziny

Nie można jednak zaprzeczyć, że w awaryjnej, nieprzewidywalnej sytuacji nie ma sposobu na równie szybkie uzupełnienie energii, co w samochodzie z silnikiem spalinowym. Jeszcze długo, a być może zawsze to będzie wada samochodów na baterie. Rozwiązują ją dopiero elektryki na ogniwa paliwowe.

Dlatego korzystanie ze standardowych aut elektrycznych powinno być bardziej przemyślane. Akumulatory trzeba ładować regularnie, najlepiej korzystając z najtańszego dostępnego źródła prądu o jak najniższej mocy i starać się utrzymywać ich poziom pomiędzy 20-80 proc.

Szybkie ładowarki i ładowanie baterii do pełna powinno być ostatecznością, z której korzystamy tylko w podróży. Właściciele elektryków szybko przestawiają się na trochę inny sposób używania auta i wdrażają nowe schematy. Z elektrykami jest trochę jak ze smartfonami, narzekamy na ich akumulatory, ale za nic w świecie nie wrócilibyśmy do tradycyjnych telefonów.

Ósmy strach: przed utratą wartości. Bo bateria straci pojemność

Ostatnia obawa dotyczy deprecjacji takich samochodów. Jest poniekąd słuszna, ale dlatego, że auta elektryczne są nowością i postęp technologiczny w tej dziedzinie jest bardzo szybki.

Elektryki będą traciły wartość nie z powodu degradacji akumulatorów. Ona wcale nie jest taka szybka, poza tym większość producentów udziela rozsądnych gwarancji na ten element auta. Używane elektryki będą taniały ponieważ w sprzedaży pojawią się nowe modele: bardziej atrakcyjne i również coraz tańsze.

W tej chwili nic na to nie poradzimy, ale spadek wartości w każdej następnej generacji takich samochodów będzie się obniżał. Za to w przypadku aut spalinowych będzie odwrotnie. Starzejące się klasyczne auta już są niewiele warte w porównaniu z nowymi, a za kilka lat nich ich nie będzie chciał kupić.

Oto osiem strachów, których używają przeciwnicy elektryków. Rzeczywiście jest się czego bać? Nowe technologie zawsze wiążą się z jakąś niepewnością i wyjściem ze strefy komfortu.

Ale w przypadku aut nie ma innego wyjścia. Elektryczne zdominują rynek, to kwestia czasu. Można być tego pewnym z dwóch powodów. Po pierwsze, łatwo zdywersyfikować źródła energii elektrycznej. W przypadku paliw płynnych to prawie niemożliwe. W przyszłości prąd może pochodzić wyłącznie z ekologicznych źródeł: słońca, wiatru i wody.

Po drugie i chyba najważniejsze, sprawność silnika elektrycznego jest nieporównanie wyższa od spalinowego. W pierwszym przypadku wynosi około 85-95 proc., w drugim najwyżej 40 proc.

To znaczy, że prawie 2/3 energii wkładanej w pracę silnika spalinowego, jest bezpowrotnie tracona. Zmienia się w ciepło i pochłaniają ją wysokie opory wewnętrzne silnika oraz układu napędowego. Gdyby wszystkie samochody na świecie miały silniki elektryczne, moglibyśmy oszczędzić nieprawdopodobną ilość energii.

To zysk ekonomiczny i środowiskowy, który wynika z przewagi nowej technologii. Dlatego wyprze starą. Silniki spalinowe odejdą do lamusa, nie można z tym dyskutować. Ale na szczęście aut elektrycznych wcale nie trzeba się bać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA