Klęska urodzaju? Wszystkie marki koncernu Stellantis z segmentu pojazdów dostawczych zadbały o unikalną ofensywę aut nowej generacji. Z polskiej perspektywy oznacza to cztery firmy i po trzy nowości każdej z nich. Łącznie zatem aż 12 samochodów. A z perspektywy menedżerów Stellantis jeszcze Ram i Vauxhall. Zatem jeszcze więcej aut.
Z dziennikarskiej perspektywy to zaś aż 12 samochodów i tylko kilka godzin na jazdy próbne, sesję zdjęciową i nakręcenie kilku filmów. Mission impossible! Jak zatem w ciągu kilku godzin poznać z bliska nowości takich marek jak Citroen, Fiat, Opel i Peugeot. Wbrew pozorom nie było to aż trudne jak mogłoby się wydawać.
Choć marek wiele to okazało się, że technika jest ta sama. Właściwie to trzy wspólne konstrukcje samochodów dostawczych małej, średniej i dużej wielkości. Czyli?
We wspomnianym gronie brakuje jeszcze jednej marki. Swoich reprezentantów ma także Toyota. Jak to możliwe? Po prostu na mocy porozumienia z koncernem Stellantis zyskała swoich odpowiedników w gamie. Innymi słowy, znaczek Toyoty na autach grupy Stellantis. To zdecydowanie bardziej opłacalne dla Japończyków niż inwestowanie we własne konstrukcje specjalnie na rynek europejski.
Wszystkie prezentowane nowości to w istocie mocno zmodernizowane konstrukcje sprzed lat. Wśród nich najdłuższy staż na rynku mają największe modele, które bazują na udanym włoskim projekcie Fiata Ducato, który zadebiutował na rynku w 2006 r. i był wielokrotnie modernizowany (podkreślam, że w świecie aut dostawczych czas płynie znacznie wolniej). Znacznie młodsze są pojazdy z segmentów małych średnich. Francuzi pokazali Jumpy i Experta w 2016 r. Berlingo i Rifter/Partner zadebiutowały zaś w 2018 r. Oba segmenty to auta na popularnej francuskiej platformie EMP2 z czasów PSA. Tyle historii.
Co dzieje się w 2024 r.? Czas na poważną i głęboką modernizację. Samochody doczekały się znacznie nowocześniejszego pakietu układów wspomagających kierowcę. Zależnie od segmentu to 18 lub nawet 21 systemów (wliczając w to technikę jazdy autonomicznej poziomu drugiego, czyli zdolność do półautonomicznej jazdy - aktywny i adaptacyjny tempomat). Do tego zmodernizowana pokładowa elektronika, czyli cyfrowe kokpity (koniec z analogowymi wskaźnikami i czas na duże wyświetlacze o przekątnej od 7" do 10". Pojawiło się także cyfrowe lusterko wsteczne (szczególnie przydatne w autach ze stałą przegrodą za fotelami) z podglądem nawet z kilku kamer, by zminimalizować ryzyko kolizji z pieszymi czy rowerzystami). W praktyce: znakomite rozwiązanie. Aż dziw, że nikt wcześniej nie próbował tego tak upowszechniać jak Stellantis.
Na tym nie koniec. Koncern zafundował stałe połączenie samochodów z internetem i usługi telematyczne (m.in. monitoring stanu technicznego, bezpośrednia komunikacja z kierowcą i zdalne przesyłanie zleceń przez dyspozytorów flot). To wbrew pozorom żaden zbędny gadżet, a znaczące usprawnienie w firmowych flotach. Menedżerowie z firm telematycznych będą mieli trudny orzech do zgryzienia i powód do obaw.
Na szczęście nie ograniczono się tylko do elektroniki czy kosmetyki nadwozia. Zmiany objęły także napędy. Stąd druga generacja napędów elektrycznych z wydajniejszym odzyskiwaniem energii i wodorowych oraz zmodernizowane diesle (w przypadku największych aut to silniki 2-litrowe o mocy 120, 140 i 180 KM) o mniejszym zapotrzebowaniu na olej napędowy (redukcja sięgnęła 9 proc.). Tyle teorii.
Wrażenia z krótkich jazd? W przypadku największych modeli sprawdziłem wysokoprężne Ducato i elektryczne Movano (modele na prąd powstają w zakładach w Gliwicach). W obu jedno zostało po staremu. Wciąż miałem problem ze znalezieniem optymalnej pozycji za kierownicą. Znamienne, że większą przyjemność z jazdy miałem w przypadku odmiany elektrycznej niż diesla (choć i tak jeździ się nim dość komfortowo a manualna skrzynia działa dość precyzyjnie). Skoro do wykorzystania jest aż 272 KM (wcześniej było tylko 122 KM), to można oczekiwać znakomitych osiągów. I tak też było. Z kompletem 3 osób na pokładzie i ładunkiem o masie ponad 200 kg elektryk okazał się zadziwiająco żwawy i zwinny. Włączanie do ruchu? Żaden problem. Wyprzedzanie w trasie? Pestka. Odzysk energii i hamowanie przy użyciu łopatek przy kierownicy? Bardzo wygodne na tyle, że rzadko sięgałem do pedału hamulca. Gdybym nie musiał martwić się o zasięg (do 420 km z akumulatorem 110 kWh) i ładowanie to elektryk byłby moim pierwszym wyborem.
W trasę (dość ciepło — temp. ok. 12 st.) wybrałem się także elektrycznymi Oplem Combo (segment najmniejszy, ładowność do 781 kg) i Peugeotem Expert (średni pod względem wielkości, ładowność do 1,26 t i zasięg do 350 km w cyklu WLTP). W obu przypadkach nie miałem szczególnych powodów do narzekania (3 osoby na pokładzie i ładunek pow. 200 kg). Combo z silnikiem o mocy 136 KM i baterią o pojemności 50 kWh (zasięg do 346 km w cyklu WLTP) okazało się komfortowym i całkiem szybkim środkiem transportu (w gamie pozostawiono jeszcze silniki benzynowe 1,2 l i 1,5 l o mocy 102-130 KM). Nieco większy i cięższy Peugeot Expert z tym samym napędem także nie był zawalidrogą. Doceniłem go m.in. za wygodną pozycję za kierownicą i świetne prowadzenie. Pod względem wrażeń z jazdy obu modelom bliżej do samochodów osobowych niż siermiężnych dostawczaków. To znaczący postęp. O realnym zasięgu jednak trudno się wypowiedzieć po dość krótkiej przejażdżce.
A co z autami wodorowymi? Pokazowy egzemplarz mogłem tylko podziwiać, ale nie jeździć. Na pierwsze jazdy trzeba będzie jeszcze poczekać. Na szczęście w przypadku samochodów z pozostałymi źródłami napędu nikt nie musi czekać. Auta trafiły już do sprzedaży, więc można je konfigurować stosownie do potrzeb prowadzonej działalności. W tej mierze Stellantis konsekwentnie wprowadza zmiany, które nie wszystkich ucieszą. Koncern ma bowiem apetyt na rynek modyfikacji i zabudów specjalistycznych, by jak najwięcej tworzyć u siebie (fabryczne modyfikacje), a nie zlecać zewnętrznym podmiotom. Nie jestem pewien czy obrana strategia okaże się udanym posunięciem. Nie jest bowiem tajemnicą, że na rynku nie brakuje specjalistycznych firm, które szczycą się znacznie lepszym doświadczeniem od fabryki. Ostateczny głos i tak jednak należy do klientów. Jest zatem czemu przyglądać się w najbliższej przyszłości. A na bardziej szczegółowe wrażenia przyjdzie poczekać do indywidualnych testów nowych aut dostawczych w Polsce.