Te zasady spisano 24 chińskimi znakami pół wieku temu, ręką Deng Xiaopinga, ojca nowoczesnych Chin. Powszechnie uważa się, że konsekwentnie realizowana przez dziesięciolecia doktryna 24 znaków jest źródłem sukcesów gospodarczych Chin i pozwoliła im odbudować dawną potęgę, utraconą podczas wojen opiumowych.
Punktem zwrotnym w nowożytnej historii Państwa Środka było ponowne nawiązanie stosunków dyplomatycznych ze Stanami Zjednoczonymi w 1972 r. Po 25 latach przerwy. Był to rezultat przyjazdu Richarda Nixona do Chin. I choć Amerykanie sądzili, że na wypracowanych wówczas umowach zyskają więcej niż Chińczycy, to zapewne nie przewidzieli długofalowych skutków swoich działań. Uważali Chińczyków za słabych i niezdolnych do konfrontacji. Chiny – w myśl zasad Denga – przez lata nie wyprowadzały Zachodu z błędu, godząc się na pełnienie roli fabryki świata, nierówne traktowanie i niesprawiedliwy podział zysków z wytwarzanych przez siebie towarów. Dziś już nie ukrywają swoich ambicji, co doskonale widać chociażby w branży motoryzacyjnej.
Chińczycy od lat interesują się podupadającymi zachodnimi firmami, których Europa czy Stany Zjednoczone nie chciały lub nie mogły odbudować. W ten sposób Zachód ratował nierentowne miejsca pracy, a Chińczycy zyskiwali znane marki i - przede wszystkim - know-how. Kupując technologię, kupowali czas, który musieliby poświęcić na jej rozwój. Kupując znaną markę, zyskiwali nowe rynki zbytu i logo zakorzenione w świadomości konsumentów, cieszące się zaufaniem. Dla Chińczyków, kojarzonych do niedawna głównie z wątpliwej jakości towarami oraz podróbkami, wizerunek miał kolosalne znaczenie.
Dziś w chińskich rękach są m.in. szwedzkie Volvo i Saab, brytyjskie MG, Lotus i London Taxi Company. Chińczycy są też udziałowcami w grupie PSA (Peugeot, DS, Citroen, Opel), która z kolei jest częścią niedawno powstałego giganta o nazwie Stellantis, stworzonego z połączenia wspomnianego PSA z FCA (m.in. Fiat, Alfa Romeo, Jeep). Do Chińczyków należy też wiele firm produkujących podzespoły do samochodów.
Wiedza nabyta przez ostatnie lata dzięki zakrojonym na wielką skalę zakupom w wielu branżach zaowocowała. Chińczycy nie są już tylko wytwórcą, ale i innowatorem. W 2017 r. Państwo Środka zgłosiło 1,38 mln patentów, USA – 0,6 mln, a Europa zaledwie 0,16 mln (dane WIPO – Światowej Organizacji Własności Intelektualnej). W 2019 r. Chińczycy wyprzedzili Amerykanów pod względem liczby tzw. jednorożców, czyli startupów wartych ponad miliard dolarów. W Chinach było ich wówczas 206, a w USA – 203 (dane Hurun Institute).
Według danych VDA (Verband der Automobilindustrie – Stowarzyszenie Przemysłu Motoryzacyjnego) w 2020 r. w Chinach sprzedano 19,8 mln samochodów osobowych. To najwięcej na świecie. Na całym globie (łącznie z Chinami) zarejestrowano wówczas 56 mln aut. Państwo Środka odpowiada zatem za mniej więcej jedną trzecią globalnej sprzedaży samochodów. W tym czasie w zajmujących drugą pozycję pod tym względem Stanach Zjednoczonych sprzedano niespełna 14,5 mln samochodów. Unia Europejska liczona z Wielką Brytanią i krajami EFTA to niespełna 12 mln rejestracji. Nic zatem dziwnego, że Zachód chce sprzedawać w Chinach. Ale nic za darmo.
Chińskie prawo jest skonstruowane tak, że aby uzyskać dostęp do chińskiego rynku produkcyjnego, należy nawiązać współpracę z firmą z Chin. Są od tej zasady pewne wyjątki, ale w przypadku produkcji samochodów, budownictwa czy energetyki nie ma wyboru - trzeba tworzyć spółki joint venture. Dla zagranicznych inwestorów oznacza to dostęp do najbardziej chłonnego rynku świata, a dla Chin - dostęp do zachodnich technologii. Jeśli zagraniczna firma nie chce zawiązać takiej współpracy, nie może wejść na chiński rynek.
Chińczycy mają już technologię pozyskaną z Zachodu (na wiele sposobów - to wątek na osobny artykuł), obecnie rozwijaną już przez rodzime firmy. Mają też najbardziej liczne społeczeństwo świata, nieprzypominającą zachodniej kulturę pracy i znoszących znacznie więcej niż Europejczycy czy Amerykanie pracowników. Mogą zatem produkować szybko, tanio i samodzielnie. Na dodatek mają nieograniczony (w przeciwieństwie do firm zagranicznych) dostęp do własnego rynku. Potencjał Chin ujawnia się w tym, jakie samochody rodzimej produkcji trafiają już lub trafią w nieodległej przyszłości na rynek. Na razie głównie chiński, ale nikt nie ma chyba wątpliwości, że ekspansja na Starym Kontynencie i w Stanach Zjednoczonych jest tylko kwestią czasu. W chińskie smartfony do niedawna też niewielu wierzyło. Dziś takich firm jak Huawei, Oppo czy Xiaomi nie trzeba nikomu przedstawiać.
Ameryka ma swoją Teslę, Chiny mają swoje NIO. To firma powstała w 2014 r. i produkująca samochody na chiński rynek. W 2017 r. ich EP9 pobiło Lamborghini Huracan Performante na niemieckim torze Nurburgring. To był symboliczny pokaz siły. W tym roku NIO zapowiedziało, że w 2022 r. rozpocznie produkcję samochodów z akumulatorem ze stałym elektrolitem. Byłby to pierwszy seryjnie produkowany samochód tego typu na świecie. A chcą go też zrobić m.in. tacy giganci jak Volkswagen czy Toyota. Możliwe, że kilkuletnia firma z Chin prześcignie pod tym względem motoryzacyjne tuzy z wieloletnią tradycją, obecne na całym świecie od dziesięcioleci.
Olbrzymi potencjał drzemie też w powołanym pod koniec roku koncernie Zhiji Motor. Świadczą o tym jej udziałowcy. To spółka utworzona pod koniec 2020 r. przez państwowy koncern-gigant SAIC i grupę Alibaba (na Zachodzie znana głównie dzięki platformie AliExpress, choć to tylko drobna część jej działalności) w specjalnej strefie ekonomicznej Pudong. Ma produkować innowacyjne samochody elektryczne, które będą konkurować z zachodnimi markami na polu wydajności napędu, jakości wykończenia i innowacyjności zastosowanej techniki. Pierwszym modelem Zhiji Motor jest L7 - elektryczny sedan z możliwością ładowania bezprzewodowego.
Europejczyków z chińską motoryzacją będzie też oswajać Huawei. Wspólnie z marką Seres opracował on SUV-a SF5, który wykorzystuje napęd hybrydowy typu plug-in o łącznej mocy 557 KM. Zasięg tylko na silniku elektrycznym wynosi imponujące 180 km, a łączny - 1000 km.
Mówiąc o chińskiej branży motoryzacyjnej nie można nie wspomnieć o znacznie starszych firmach, które znajdują się w rękach państwa. Do tzw. Wielkiej Czwórki należą Changan Automobile, Grupa FAW, Dongfeng Motor Corporation oraz największy chiński koncern SAIC Motor (powstałe w 1955 r.). Mają ogromne moce przerobowe, posiadają liczne fabryki i wielki wpływ na chiński rynek.
Państwo Środka ma dziś już wszystko: innowacyjne startupy, firmy z wieloletnim stażem, dostęp do zagranicznych technologii, możliwości, by te technologie rozwijać własnymi siłami, najbardziej chłonny rynek świata i determinację, by stać się największą gospodarką globu. 24 znakami Denga zapisana jest dziś historia. Chińczycy nie ukrywają już własnych możliwości, wychodą przed szereg, wysoko poodnoszą głowy i żądają przywództwa. Dlatego chińskie samochody prędzej czy później wjadą do Europy.