Odcinkowy pomiar prędkości stanowi skuteczny straszak na kierowców. Tylko w 2023 r. urządzenia pozwoliły na wystawienie 320 tys. mandatów. Ich ilość w rok się zatem podwoiła. Najbardziej "zapracowany" odcinkowy pomiar pod Wrocławiem tylko w pół roku zarejestrował 152 tys. wykroczeń.
Kierowcy, widząc znak informujący o odcinkowym pomiarze prędkości, zaczynają nerwowo zwalniać. Utrzymują też prędkość przepisową na odcinku testowym. Możliwość otrzymania mandatu za zbyt szybką jazdę na OPP jest oczywista w przypadku auta osobowego, dostawczaka, ciężarówki i autobusu. Co jednak z motocyklem?
Zacznijmy od początku. Odcinkowy pomiar prędkości wykonuje dwa zdjęcia pojazdu. Jedno na wjeździe na odcinek pomiarowy, a drugie na wyjeździe z niego. Dzięki temu system wie, w jakim czasie pojazd pokonał badany fragment. Może wyliczyć średnią prędkość i porównać ją z ograniczeniem obowiązującym na drodze.
Problem polega jednak na tym, że urządzenia montowane przy polskich drogach wykonują zdjęcia wyłącznie przodu pojazdu. W aucie znajduje się tam tablica rejestracyjna. W motocyklu ta jest umieszczona z tyłu. W efekcie na podstawie zdjęcia z OPP nie ma możliwości zidentyfikowania motocykla, ani jego właściciela. Nie ma komu mandatu wystawić. W efekcie jednoślady stają się OPP-odporne.
Tak, CANARD stawiają nowoczesne urządzenia pomiarowe, często stosuje dodatkową kamerę rejestrującą tył pojazdu. I to mogłoby być skuteczne także w przypadku motocykli. Taki system w Polsce jest jednak na razie spotykany tylko w przypadku zmodernizowanych fotoradarów i systemów red light. Przy OPP aktualnie go nie ma.
Czy powyższa sytuacja oznacza, że motocyklista, widząc znak D-51a informujący o automatycznej kontroli średniej prędkości, może na maksa przekręcić prawą manetkę bez obawy o mandat? No właśnie nie do końca. Bo kierujący jednośladami powinni pamiętać o trzech rzeczach.