Nie przepadam za cruiserami, ale lubię, kiedy roztaczają wokół właściciela aurę potęgi i majestatu. Dlatego niespecjalnie czekałem na testowanie japońskiego Kawasaki Vulcan S. Pomyliłem się co do niego i bardzo się z tego cieszę, bo czerpałem większą przyjemność z jazdy, niż się spodziewałem.
Więcej testów nowych motocykli znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
W przypadku czerpania informacji na temat Vulcana S z internetu motocykl nie przedstawia się imponująco. Ten model został zaprojektowany wokół tego samego silnika, który znam z innych Kawasaki: Versys 650 i Z650 i Z650RS. W dodatku dwucylindrowy motor o poj. 649 cm3 nie robił na mnie wielkiego wrażenia w tych modelach. To raczej wół roboczy o niedużej mocy 61 KM i nietypowej dla cruiserów rzędowej konstrukcji i bez rozrządu z wykorbieniem 270 stopni, który zapewnia efektowne brzmienie. Taka jednostka napędowa sprawdza się dobrze w motocyklach służących do codziennego transportu, ale przecież w cruiserze chodzi o emocje. Okazuje się, że Kawasaki Vulcan S dostarcza ich całkiem dużo.
Zacznijmy od wyglądu, który jest mocną stroną tego modelu. Kawasaki Vulcan S wygląda jak motocykl z komiksów o Batmanie. Ma opływowe linie, kojarzące się z erą streamlinerów. W dodatku na żywo okazał się większy i cięższy niż sądziłem. Vulcan S waży aż 229 kg, ale masa jest umieszczona tak nisko, że jazda ani manewrowanie nie powinno sprawić problemów nawet początkującym osobom.
Na Vulcanie siedzi się bardzo nisko (siedzenie jest na wysokości 705 mm), a spory rozstaw osi i szeroka kierownica sprawiają, że wcale nie robi filigranowego wrażenia. Nawet większe osoby powinny się czuć na nim dobrze, pod warunkiem że lubią pozycję z nogami z wyciągniętymi do przodu, charakterystyczną dla klasycznych motocykli tej kategorii. Ja bym wolał je mieć trochę bliżej reszty ciała, ale dobra wiadomość jest taka, że w tym modelu da się w pewnym zakresie dostosować pozycję podnóżków i kierownicy do własnej sylwetki.
Jak z masą i rozmiarami Vulcana S radzi sobie stosunkowo niewielki silnik o skromnej mocy? Zaskakująco dobrze, przede wszystkim dlatego, że od cruiserów nie oczekuje się kosmicznych osiągów. Na pewno nie psuje zabawy, bo wesoło warczy i chętnie się wkręca na obroty. Osiągi też są wystarczające, chociaż Vulcan S staje się zdecydowanie żwawszy w górnym zakresie obrotów, odwrotnie niż w przypadku większości maszyn tej klasy. Za to praca i charakterystyka silnika spodobała mi się znacznie bardziej niż w innych modelach Kawasaki. Być może udział w tym miał akcesoryjny tłumik Arrow, z którym brzmi zaskakująco rasowo.
A jak zachowuje się Kawasaki Vulcan w czasie jazdy? Ze względu na pozycję za kierownicą i mały skok tylnego zawieszenia, podróżuje się prawie jak na klasycznym cruiserze, aczkolwiek ten skręca bardziej zwinnie i lżej, niżej większość, którymi jeździłem. Mimo to nie przepadam za taką pozycją do jazdy. Umieszczenie podnóżków z przodu trochę przeszkadza zwłaszcza w czasie miejskiej jazdy, kiedy często trzeba włączać pierwszy bieg, ruszać z miejsca i powoli jechać. Te wszystkie czynności na motocyklu z tzw. forward controls są trochę trudniejsze. Poza tym pod siedzeniem nie ma zbyt wiele miejsca na zawieszenie tylnego koła.
Mimo poprowadzenia tylnego amortyzatora ze sprężyną pod ciekawym kątem jego skok wynosi tylko 80 mm, przez co na szybciej przejeżdżanych uskokach i wybojach kierowca odrywa się od kanapy, podskakując do góry. To całkiem zabawne, ale nie do końca bezpieczne. W dodatku nierówności nie można amortyzować nogami, bo te są przed nami, a nie pod nami, jak w klasycznym motocyklu. Na dłuższą metę taka pozycja może wywoływać zmęczenie, ale krótkie wycieczki jest ok. Trochę mi też przeszkadzał mi nieprecyzyjny wskaźnik poziomu paliwa, bo już po przejechaniu 110 km, sygnalizował, że benzyna się kończy, a to nie była prawda.
Nie mam zamiaru utrzymywać, że Kawasaki Vulcan S to cruiser pełną gębą, ale zaskoczył mnie pozytywnie, bo jest bardziej rasowy i przyjemniejszy w trakcie jazdy niż myślałem. Mimo pewnych kompromisów Kawasaki Vulcan S jest prawdziwym cruiserem, w dodatku takim, który idealnie nadaje się do osób o różnej budowie i niekoniecznie dla początkujących. Wygląd rodem z komiksów o Batmanie to dla mnie dodatkowy plus, chociaż mam wrażenie, że efektowna owiewka kieruje strugę powietrza prosto w mój kask. Najlepiej nie przekraczać nim 100 km/h, ale jeśli zechcemy, da się go rozpędzić do znacznie wyższych prędkości.
Najważniejsze jednak, że jazda sprawia sporą przyjemność, a przecież o to chodzi w jednośladach, które kupuje się z odruchu serca. Wcale nie muszą być do końca rozsądne, chociaż w Vulcanie S normalności jest całkiem sporo. Jeśli trochę obniżymy wymagania, nie rozczarujemy się w nim, w zamian dostając niezawodny i przyzwoicie wyceniony motocykl. Kawasaki Vulcan S kosztuje 43,5 tys. zł. Za taką kwotę można kupić niejeden porządny jednoślad, ale mało rasowych cruiserów, którymi w dodatku nieźle jeździ się na co dzień. Motocykl udostępnił do testu polski przedstawiciel marki Kawasaki.