Nie będę was trzymać w niepewności. Przyczyny są następujące: Suzuki GSX-S950 to bodaj jedyny "golas" z litrowym silnikiem, którym mogą jeździć kierowcy z prawem jazdy A2. Czy to rozsądne? Co więcej, Suzuki GSX-S950 jest niemal identyczne, jak inny model GSX-S1000. Po co dwa takie same modele? Po trzecie, Suzuki GSX-S950 to najtańszy sposób, żeby stać się właścicielem litrowego motocykla. Kosztuje o całe 13 tys. zł mniej od GSX-S1000. Który lepiej kupić?
Więcej testów jednośladów znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Jak trudno odpowiedzieć na ostatnie pytanie, przekonałem się po tygodniowych jazdach nowym "golasem" Suzuki. Ba, nawet kiedy go oddawałem z powrotem, nie byłem pewien odpowiedzi. Suzuki GSX-S950 i Suzuki GSX-S1000 to dwa niemal bliźniacze motocykle, ale skierowane do różnych klientów. Żeby wiedzieć, który z nich wybrać, musisz najpierw odpowiedzieć na pytanie, jakim motocyklistą jesteś.
Na początek dobrze się zastanowić, dlaczego w ogóle warto rozważać zakup flagowego naked bike'a marki Suzuki zamiast jakiegoś modelu konkurencji? Pierwszy argument podałem wyżej: GSX-S950 to najlepiej wyceniony japoński litrowy motocykl na rynku. W ten sposób można taniej nakarmić własne ego, ale nie tylko o to chodzi.
Wspólna jednostka napędowa obu modeli — Suzuki GSX-S950 i GSX-S100 — to nie byle jaki "litr", tylko jedna z najbardziej udanych konstrukcji w tej klasie, która zadebiutowała w 2005 r. w kultowym ścigaczu Suzuki GSX-R1000 (K5). Przez następne 17 lat przechodziła różne modyfikacje i nawet pod koniec 2022 r. spokojnie wytrzymuje presję rywali. To wspaniały silnik, który robi wrażenie już od pierwszego wciśnięcia startera.
Dźwięk Suzuki GSX-S950 imponuje nawet podczas rozruchu. Motor ze słynnego GSX-R-a K5 uruchamia się z brzmieniem trąb jerychońskich. Pracuje trochę nierówno na wolnych obrotach (nie pamiętam tego z GSX-S1000), a wraz z ich wzrostem dźwięki stają się raczej diabelskie.
GSX-S950 to jeden z najbardziej rasowo brzmiących motocykli, które spełniają wymogi normy Euro5 bez względu na wydane pieniądze, a przy okazji jeden z najtańszych, które w ogóle przyzwoicie "gadają". Od pierwszego warkotu jest się oczywiste, że mamy do czynienia z klasyczną czterocylindrową rzędówką i to o dużej pojemności.
Gdybym wcześniej nie jeździł jego starszym bratem, Suzuki GSX-S950 zrobiłby na mnie lepsze pierwsze wrażenie, ale w porównaniu z GSX-S1000 wygląda trochę biedniej. Chodzi przede wszystkim o mniej efektowne malowanie i skromniejszy osprzęt. Kierownica, mostek, ale także klamki i zaciski hamulcowe (Tokico zamiast Brembo) są skromniejsze. Zamiast diodowych mamy kierunkowskazy z halogenowymi żarówkami, a golenie amortyzatora nie pysznią się złotem.
Na szczęście łatwo o tym zapomnieć już po krótkiej przejażdżce, bo okazuje się, że obiema maszynami jeździ się niemal tak samo. Silnik o poj. 999 cm3 został elektronicznie "wykastrowany" do zaledwie 95 KM (w porównaniu ze 152 KM Suzuki GSX-S1000), ale zupełnie tego nie czuć w niższym zakresie obrotów.
Motilnikor GSX-S950 jest bardzo elastyczny i przyspiesza dynamicznie w zakresach, których zazwyczaj używa się w mieście. Jedyna różnica pojawia się przy wysokich obrotach, kiedy zamiast zapewniać dodatkowego "kopa" jak w GSX-S1000, zaczyna słabnąć. Może to i dobrze, bo dzieje się to przy prędkościach, z którymi nie powinno jeździć się po publicznych drogach.
Przednie zawieszenie GSX-S950 robi podobne wrażenie mimo braku regulacji. Z tyłu tak samo, jak w GSX-S1000 jest amortyzator z ustawieniem tłumienia odbicia i napięcia wstępnego sprężyny. Hamulce wymagają użycia większej siły, ale różnica nie jest duża. Największą wadą jest brak seryjnego quikshiftera (można go dokupić), przez co łatwiej niż w GSX-S1000 zauważyć, że obroty silnika spadają dosyć wolno po zamknięciu przepustnicy.
Z tego powodu nieco trudniej zgrać idealnie sprzęgło i gaz podczas zmiany biegów w okolicy czerwonego pola obrotomierza. Za to międzygazy przy redukcji od razu wychodzą idealnie. W tym celu wystarczy bardzo delikatnie ruszyć rollgazem, obroty błyskawicznie skaczą, a silnik złowrogo warczy.
W tańszym nakedzie Suzuki nie ma też trybów jazdy, ale wcale mi ich nie brakuje. Prawda jest taka, że w GSX-S950 poza fantastycznie pracującym quickshifterem nie brakuje właściwie niczego i patrzyłbym na ten model znacznie bardziej przychylnie, gdyby mojego apetytu nie rozbudził GSX-S1000.
Mimo to z każdym dniem jeździło mi się coraz lepiej. Zapominałem o różnicach, a wciąż doceniałem zalety. To znakomity, dojrzały miejski motocykl. Który z nich lepiej wybrać? To zależy, jakim jesteś klientem.
Jeśli potrzebujesz jednoślad do miejskiego transportu, GSX-S950 spełni wszystkie potrzeby i to z nawiązką. Trudno o lepszy sprzęt na miasto. Natomiast jeżeli liczysz na atrakcyjny cenowo wstęp do królewskiej kategorii "super naked", tańszy model może rozczarować. Dopiero GSX-S1000 pozwala poczuć wyrafinowanie i moc, które się kojarzą z tą klasą.
Suzuki jeszcze bardziej komplikuje sytuację, sprytnie wyceniając oba motocykle. Suzuki GSX-S950 kosztuje 46 900 zł, a mocniejsze GSX-S1000 59 900 zł. Przy różnicy wynoszącej 13 tys. zł dalej nie wiem, który z nich bym wolał kupić. Rozum podpowiada jedno, a serce coś zupełnie innego. Na szczęście aktualnie (grudzień 2022 r.) trwa promocja obniżająca cenę "tysiąca" do 55 900 zł, przy której już nie miałbym takich wątpliwości.
W 2023 r. sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej. Na ten sezon Suzuki naszykowało wyjątkowo bogatą ofertę w klasie naked. Amator miejskich motocykl z Hamamatsu oprócz starzejącego się, ale wciąż ciekawego klasyka SV650A (ceny od 28 900 zł do 31 900 zł) oraz dwóch litrowych modeli GSX-S ma do wyboru powracającą Katanę (63 900 zł) oraz wielką nowość: Suzuki GSX-S8. Cena tego wyczekiwanego przez rynek modelu to 41 900 zł, co plasuje go pomiędzy dwoma najtańszymi "golasami" Suzuki.
Dlatego w salonie Suzuki będzie można poczuć się jak przysłowiowy osiołek przed żłobami. Dobra wiadomość jest taka, że jakkolwiek wybierzesz, jest duża szansa, że będziesz zadowolona lub zadowolony. A skromniej wyglądający Suzuki GSX-S950 jest prawie tak samo dobry, jak mocniejszy model GSX-S1000.