Projekt rządowego programu "Mój rower elektryczny" przygotował Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Na stronie internetowej, która go opisuje, można przeczytać, że celem jest "obniżenie zużycia paliw emisyjnych w transporcie, rozwój dobrych praktyk transportowych oraz zdrowego trybu życia wśród uczestników ruchu poprzez wsparcie zakupu rowerów elektrycznych i wózków elektrycznych". Jednoślady wspomagane silnikiem elektrycznym mają być dofinansowane z Funduszu Modernizacyjnego. To element Krajowego Planu Odbudowy, który przewiduje dopłaty na rozwój elektromobilności. O zasadach planowanego programu "Mój rower elektryczny" pisaliśmy tutaj.
Przez dwa tygodnie lipca br. (od 4.07.2024 r. do 18.07.2024 r.) odbywały się konsultacje społeczne. Dzięki temu dowiedzieliśmy się dwóch rzeczy. Po pierwsze, zainteresowanie tym programem jest bardzo duże. Przez ten czas obywatele przysłali ponad pół tysiąca uwag i propozycji zmian. Po drugie, projekt budzi też spore kontrowersje. Efekt jest taki, że start programu został przełożony przynajmniej na początek 2025 r. Pierwotny plan zakładał dofinansowanie jednośladów kupionych już w lipcu 2024 r., a okres przyznawania dopłat był przewidziany na lata 2025-2029 lub do wyczerpania środków przeznaczonych na ten cel. Chodzi o kwotę 300 mln zł, a celem jest namówienie nas do zakupu co najmniej 46 667 szt. takich pojazdów.
Polacy zgłaszali swoje uwagi i wątpliwości nie tylko drogą mailową, ale również bezpośrednio do posłów. Posłanka Paulina Matysiak z partii Razem, która uważa, że "Mój rower elektryczny" nie rozwiąże problemu wykluczenia komunikacyjnego, opowiedziała o tym reporterowi Zielonej Interii. Jej zdaniem są z nim dwa podstawowe problemy. Pierwszy to taki, że nabywcy stosunkowo drogich rowerów wspomaganych silnikiem elektrycznym będą musieli wydać własne pieniądze, a dopiero potem czekać na ewentualny zwrot do 50 proc. kosztów. Wyborcy Pauliny Matysiak sygnalizują, że nie będzie ich stać na taki wydatek. Dlatego posłanka uważa, że byłoby lepiej, gdyby cena rowerów ze wspomaganiem elektrycznym została obniżona już przy ich zakupie, podobnie jak w programie "Laptop dla nauczyciela".
Druga uwaga, którą przekazała opinii publicznej polityczka partii Razem, dotyczy tradycyjnych rowerów, które są znacznie tańsze i jeszcze bardziej ekologiczne, bo nie mają baterii. Zdaniem zgłaszających ją osób one również powinny być objęte dopłatami.
Dziwi mnie natomiast, że mimo wszystko takich środków nie planuje się w stosunku do rowerów tradycyjnych, bo jest zeroemisyjny w użytkowaniu i z dużą korzyścią dla zdrowia fizycznego. Który rower będzie bardziej pasować? Tu już użytkownik może oszacować, jaki pojazd będzie dla niego odpowiedni
- mówi Paulina Matysiak dziennikarzowi Zielonej Interii.
Odmienne zdanie na ten temat ma Karol Raniszewski, wiceprezes stowarzyszenia Rowerowy Poznań, który sądzi, że bariera finansowa pojawia się przede wszystkim przy zakupie rowerów elektrycznych, dlatego w przypadku tradycyjnych jednośladów napędzanych siłą ludzkich mięśni nie ma takiej potrzeby. Na poparcie swojej tezy przytacza wyniki badań, które mówią, że Polska jest jednym z krajów o najlepszej dostępności rowerów w Europie. Aż 69. proc. ankietowanych deklaruje, że ma rower do własnej dyspozycji. Tylko Holendrzy są od nas w tym lepsi.
Dlatego zdaniem poznaniaka, każda zachęta do zakupu roweru jest korzystna, ale niekoniecznie sprawi, że będziemy z nich chętniej korzystać. Póki co robimy to znacznie rzadziej od mieszkańców Niderlandów. Może czas na dopłaty do infrastruktury? Karol Raniszewski zwraca też uwagę, że dopłaty do elektrycznych rowerów będą bardziej skuteczne w sytuacjach, gdzie można zachęcić kierowców do rzadszego używania samochodów. Chodzi o mniej zurbanizowane obszary Polski i mieszkające tam osoby w starszym wieku.