Wbrew oczekiwaniom poprzedniego rządu, dopłaty do samochodów elektrycznych nie sprawiły, że Polacy rzucili się do salonów kupować takie auta. Ich odsetek w ogólnej liczbie wciąż jest bardzo niski, zwłaszcza jeśli porównać go z innymi europejskimi krajami. Główne powody to brak dobrej infrastruktury i wciąż zbyt wysokie ceny, których nie zdołały zniwelować dotacje. Poza tym przeznaczone na nie pieniądze nie zostały rozdysponowane optymalnie.
Teraz nowy rząd bierze się za rowery ze wspomaganiem elektrycznym. Politycy chcą, abyśmy przy ich pomocy przemieszczali się w bardziej zrównoważony sposób. Chodzi nie tylko o ekologię, a dokładnie zmniejszenie emisji CO2 i szkodliwych substancji w transporcie, ale też proporcje poniesionych kosztów do uzyskanego efektu. Rowerem można dojechać w wiele miejsc znacznie taniej, a często i szybciej. Poza tym to nie tylko przyjazny dla środowiska, ale i zdrowy środek transportu. Elektrycznych dotyczy to w mniejszym stopniu niż tradycyjnych, głównie ze względu na ślad węglowy ich baterii, ale to twierdzenie jest aktualne również ich przypadku. Czy Polacy przesiądą się na dwa kółka i zaczną pedałować? Rząd Koalicji Obywatelskiej chce przeznaczyć na to 300 mln złotych ze środków unijnych, a dokładnie z Funduszu Modernizacyjnego.
W niektórych sytuacjach taki środek transportu sprawdza się idealnie, w innych w ogóle. Kiedyś rowery poprawiły mobilność mieszkańców wsi, ale w ostatniej dekadzie zastąpiły je skutery. Z kolei mieszkańcy miast często traktują jazdę rowerem jako hobby, a nie równoprawny sposób przemieszczania się. Czy dopłaty mogą to zmienić i jak uzyskać maksymalną o wartości 9 tys. zł?
Program dopłat "Mój rower elektryczny" to na razie dopiero projekt Ministerstwa Klimatu i Środowiska, który ma zacząć być zrealizowany w 2025 roku. Niedawno został poddany konsultacjom społecznym i spadły na niego gromy. Głównie dlatego, że podobnie jak w przypadku elektrycznych aut maksymalna dopłata jest trudna do uzyskania. Poza tym osoby, które chcą przystąpić do programu, najpierw muszą zainwestować własne pieniądze, a dopiero później liczyć na zwrot części wydatków. Mowa o sporych kwotach, bo nawet najtańsze rowery ze wspomaganiem silnikiem elektrycznym kosztują ok. 3 tys. zł, 5-7 tys. zł to taki markowy standard, a topowe lub specjalistyczne modele potrafią kosztować kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Zgodnie z aktualnym projektem program "Mój rower elektryczny" ma być realizowany w latach 2025-2029 lub do wyczerpania funduszy. Do czasu kiedy to nastąpi, będzie można uzyskać dopłatę w wysokości połowy "kosztów kwalifikowanych" zakupu roweru elektrycznego. Chodzi o wartość rachunku za zakup takiego środka transportu lub faktury netto w przypadku przedsiębiorców, bo nie tylko osoby fizyczne, ale również oni i jednostki samorządu terytorialnego mogą ubiegać się o taką dopłatę.
Dopłata przysługuje przedsiębiorcom tylko, jeśli prowadzą działalność określoną tylko czterema kategoriami PKD. Oto one:
Moim zdaniem to błąd, bo również przedsiębiorcy innych kategorii mogą w ten sposób realizować potrzeby transportowe. Poza tym oprócz limitu procentowego jest jeszcze kwotowy. Dopłata nie może przekroczyć 9 tys. zł zakupu roweru elektrycznego transportowego (cargo) oraz wózka rowerowego. W przypadku zwykłego roweru ze wspomaganiem elektrycznym granica została postawiona na poziomie 5 tys. zł. Taki pojazd musi być nowy, odpowiednio oznaczony naklejką informującą o udziale w programie, zarejestrowany na policji oraz oznakowany specjalnym numerem na ramie, co ma zapobiec ich kradzieży. W projekcie nie ma żadnej informacji na temat, czy taki rower musi mieć ubezpieczenie OC.
Ostatnia uwaga dotyczy niedokładnej kwalifikacji takiego środka transportu w projekcie. Jest w nim napisane, że dopłaty dotyczą modeli z bateriami o pojemności co najmniej 10 Ah i minimalnym zasięgu 50 km. Dopłaty mają dotyczyć tylko rowerów ze wspomaganiem elektrycznym, a nie jednośladów, w których silnik może być też uruchamiany manetką. Tylko że te pierwsze również dzielą się na dwie kategorie. Najpopularniejsze rowery tego typu są nazywane e-pedelec i wspomaganie przestaje w nich działać powyżej prędkości 25 km/h. Dzięki temu dorosłe osoby mogą nimi jeździć bez żadnych uprawnień. Są jeszcze rowery s-pedelec zdolne do rozpędzenia się do 45 km/h, ale przepisy kwalifikują je jak motorowery. Dlatego jazda nimi wymaga prawa jazdy AM lub jakiejkolwiek wyższej kategorii. To samo dotyczy rowerów e-bike z samoczynnym napędem elektrycznym, pod warunkiem że również nie da się nimi przekroczyć prędkości 75 km/h.
Niedokładne definicje w projekcie można sprecyzować przed jego wprowadzeniem w życie. Gorzej z formą dopłaty, chociaż to też jest możliwe. Wielu osób nie będzie stać na taki wydatek i czekanie na ewentualny zwrot obiecanej kwoty. Byłoby znacznie lepiej, gdyby robiły to firmy sprzedające rowery ze wspomaganiem elektrycznym. Nawet wówczas trudno powiedzieć, czy program "Mój rower elektryczny" chwyci w Polsce. W niektórych europejskich krajach podobne inicjatywy spotkały się z dużym zainteresowaniem, w innych wręcz przeciwnie. Problem w tym, że w Polsce ciągle dominuje motoryzacyjna, a nie rowerowa kultura transportowa. Żeby to zmienić, potrzebna jest edukacja, nie mówiąc o infrastrukturze drogowej, która pozwoli się przemieszczać takimi rowerami w bezpieczny i wygodny sposób.