Sezon rowerowy na dobre się rozpoczął. Już od kilkunastu dni temperatury oscylują wokół 20 stopni Celsjusza, a to oznacza pojawienie się tłumów na drogach dla rowerów (i niestety często również chodnikach). Część osób jeździ jednośladem niemal cały rok, bo traktują rower, jak każdy inny środek transportu. Inni jeżdżą wyłącznie rekreacyjnie.
Niezależnie od powodu, korzystanie z roweru to świetna rzecz. Pozwala dbać o kondycję, pomaga zmniejszyć liczbę samochodów w mieście, a zatem w jakimś stopniu przekłada się na zmniejszenie emisji CO2 i powstawanie smogu. Z rowerów powinniśmy zatem korzystać tak często, jak to tylko możliwe. Wjeżdżając na publiczną drogę, warto jednak pamiętać o jednej rzeczy - nie jesteśmy na niej sami. Niestety nawyki części rowerzystów pokazują, że nie jest to takie oczywiste.
Pierwsza i chyba najczęstsza sytuacja, gdy jadąc rowerem, nie myślimy o innych. Jazda pod prąd. I mam tu na myśli celową jazdę lewą stroną drogi rowerowej, w celu rozmowy z osobą jadącą prawidłowo. Niektórzy cykliści tak bardzo angażują się w rozmowę, że zupełnie zapominają, że jadą na rowerze.
Jazda lewą stroną ścieżki nie jest oczywiście problemem (choć teoretycznie można za nią dostać mandat) w sytuacji, gdy jedziemy pustą drogą lub ścieżką za miastem. O ile nie ma innych uczestników ruchu, nikomu nie przeszkadzamy. Nie mam też pretensji do osób, które, widząc innego rowerzystę - czy to jadącego z przeciwka, czy próbującego wyprzedzić - zjeżdżają na swój pas drogi. Tak przynajmniej robi spora część (prawdopodobnie większość) rowerzystów.
Gorzej, gdy cyklista zajęty rozmową zdaje się zupełnie nie zauważać innych osób lub robi wszystko, aby tylko nie przerwać konwersacji. Jako że rowerem jeżdżę zazwyczaj szybciej niż pozostali cykliści, problem wyprzedzania takich osób spotyka mnie wyjątkowo często. I to nie tylko na obrzeżach, ale również i w centrum Warszawy (coraz większa część ścieżek rowerowych jest oddzielana pasem zieleni od pozostałych części drogi).
A cykliści jadący lewą stroną reagują różnie. Większość zjeżdża na prawą stronę drogi, część zbliża się do jadącego po prawej towarzysza podróży, ale są i tacy, którzy nie wiedząc, co się dzieje, na dźwięk dzwonka potrafią "dać po hamulcach". A to potencjalnie niebezpieczna sytuacja.
Niestety coraz częściej zdarza się też, że jadący lewą stroną ścieżki cykliści nie przejmują się również nadciągającymi z przeciwka rowerami. Na ich nieszczęście rowerzyści z przeciwka nie rozpłyną się w powietrzu, a wymijanie ich na centymetry jest niebezpieczne.
Zresztą również bardzo kłopotliwe. Konieczność ciągłego zwalniania i wymijania jadących lewą stroną rowerzystów jest męcząca i znacząco zmniejsza płynność ruchu. Dla osób, które rowerem chcą sprawnie dotrzeć np. do pracy, codzienne zmagania się z takimi cyklistami to udręka. Często kończy się to zrażeniem się do roweru i porzucenie go na rzecz auta.
Popularne ostatnich latach stało się też budowanie dróg rowerowych jako pasów wyznaczonych z fragmentu jezdni. Zazwyczaj na takim pasie możemy liczyć na lepszej jakości nawierzchnię i brak pieszych, którzy mogliby przez nieuwagę wejść pod koła roweru.
Problem w tym, że niemal zawsze pasy ruchu dla rowerów są jednokierunkowe. Zazwyczaj informuje o tym strzałka namalowana na początku pasa. Niestety część rowerzystów oznaczeń nie zauważa (a część zapewne je ignoruje), a to prowadzi do niebezpiecznych sytuacji. Wymijanie się na wąskim pasie dla rowerów, gdy obok pędzą samochody, jest kłopotliwe i może doprowadzić do wywrotki.
Inny grzech rowerzystów widział zapewne każdy, kto choć raz korzystał z roweru w centrum dużego miasta. Gdy droga dla rowerów przecina jezdnię, a światło jest czerwone, po prawej stronie ustawia się sznurek cyklistów. Większość czeka w kolejce na zielone światło, jednak często znajdzie się jeden lub kilku rowerzystów, którzy za punkt honoru postawili sobie zatrzymanie się jak najbliżej jezdni. Ustawiają się więc po lewej stronie drogi dla rowerów (a czasem i na chodniku, gdy nie ma już miejsca) i czekają.
Zapala się zielone, wszyscy ruszają, a z naprzeciwka nadjeżdżają kolejni rowerzyści. O ile nie znajdzie się ktoś, kto wpuści wciskających się cyklistów - osoby z lewej strony blokują ścieżkę. Wtedy zaczyna się żmudna operacja przeciskania się i wymijania kolejnych osób, co jest niezwykle irytujące. Część cyklistów, aby oszczędzić sobie kłopotu, zjeżdża na pasy, a następnie kontynuuje jazdę chodnikiem.
Dlaczego tak bardzo staramy się ruszyć jako pierwsi ze świateł, zamiast poczekać za innymi? Czy potencjalna oszczędność tych trzech lub pięciu sekund była warta wprowadzania chaosu na przejeździe przez jezdnię?
Oczywiście to nie wszystkie "grzechy główne" rowerzystów, ale te najczęściej wynikają z naszej ignorancji. W każdy z tych przypadków wystarczy pomyśleć o innych, aby wszystkim jeździło się rowerem lepiej. Być może też więcej osób zamiast czterech wybierałoby dwa kółka, jako środek transportu ograniczając smog i emisję CO2 do atmosfery.