Nowa moda w Chinach: rowerzyści jeżdżą 50 km po pierogi. Dlaczego?

Chińczycy znaleźli sobie nową rozrywkę. Wsiadają w nocy na rowery i jadą 50 km po specjalne pierożki. W ciągu jednej nocy zrobiło to prawie 200 tys. osób. Chodzi o coś więcej niż zabawę i zaspokojenie głodu. Podróżowanie z Kaifeng do Zhengzhou to też milczący protest, choć teraz władze chcą ukrócić te wyprawy.

Chińczycy mieszkający w Kaifeng wsiadają w nocy na rowery i jadą do oddalonej o 50 km miejscowości Zhengzhou. Po co to robią? Aby w Zhengzhou zjeść tangbao. To pyszne pierożki wypełnione galaretowatym nadzieniem. "Farsz" podczas gotowania na parze zmienia konsystencję na półpłynną. Pierożki stanowią lokalny przysmak.

Zobacz wideo Pijany cyklista dostał mandat. Zemścił się! Pokazał obraźliwy gest do kamery, a potem zniszczył znak

50 km na rowerze po pierogi. Skąd się wziął nowy trend w Chinach?

Czemu rowerowe wyprawy na dystansie 50 km po pierogi stały się tak popularne? Okazuje się, że sprawa ma drugie dno. Jak, według relacji TVN24, twierdzi jedna z chińskich studentek, "byłam tak zajęta szukaniem pracy, że czułam, jakbym utknęła w studni bez dna. Nocne wyprawy stały się dla mnie przygodą. Rowerowa wycieczka przy akompaniamencie muzyki, przeplatana rozmowami z przyjaciółką, pomogła mi odetchnąć". Wyprawy stały się rodzajem rozrywki i protestu. Ekologicznego protestu, ale także gestem sprzeciwu wobec kulejącej gospodarki i nikłych perspektyw na zatrudnienie.

Pomysł na wyprawy rowerowe po pierogi narodził się w czerwcu wśród studentów. I bardzo szybko okazał się chwytliwy. Szczególnie że chwalili go restauratorzy z Zhengzhou, władze uczelni oraz lokalni oficjele i media.

Po pierogi w nocy potrafi jechać nawet 200 tys. osób. Na drogach panują korki

Ekologiczny trend i ciekawa idea – pomyślicie? Na początku być może tak właśnie było. Z czasem do akcji zaczęły się włączać tłumy ludzi. W ciągu kulminacyjnej nocy na pierogi pojechało od 100 do 200 tys. osób, a to wywołało nowy problem. Na głównych drogach między Zhengzhou a Kaifeng zaczęły się bowiem tworzyć potężne zatory drogowe. Wszystko przez rowerzystów, którzy pokonują tę trasę. Przejazd między dwoma miastami dawniej trwał godzinę. Teraz zajmuje już nawet trzy.

Ciekawy trend zmienił się tym samym w utrapienie okolicznych mieszkańców, ale nie tylko. To problem dla kierowców, policji i przedsiębiorców. Właściciele restauracji już się nie cieszą, tylko krytykują zbyt dużą liczbę klientów, policja zamyka ścieżki rowerowe, uczelnie ograniczają możliwość opuszczania kampusu, a operatorzy wypożyczający jednoślady wprowadzają opłaty dodatkowe za wyjazd poza granice miasta. Czy to oznacza koniec trendu? Raczej nie. U studentów najwyraźniej włączyła się przekorność. Niektórzy zapewniają, że obostrzenia ich nie powstrzymają i że pójdą do celu choćby pieszo.

Więcej o: