Obejrzałem pierwszych "Szybkich i wściekłych". I mi wstyd. Bawiłem się dobrze

Powrót do pierwszych "Szybkich i wściekłych" to ciekawe doświadczenie. Z jednej strony człowiek widzi, jak słaby to film, trochę się wstydzi, a z drugiej... znakomicie się bawi.

Cała seria "Szybkich i wściekłych" trafiła na jedną z platform streamingowych, do której dostałem dostęp na 30 dni. Stąd w ogóle sobie o niej przypomniałem, ponieważ nagle, kiedy przyglądałem ofertę, wyświetlił mi się Vin Diesel z ekipą. Ostatnio raczej unikałem czegokolwiek związanego z tą serią, po prostu udając, że nie dostrzegam nowych części. W pewnym momencie coś stało się z nią złego. Samochody zostały zastąpione strzelaninami, a fabuła zaczęła mnie obrażać swoim poziomem. Powiedziałem "stop" i nie wracałem. Do ostatniego weekendu.

Zobacz wideo "Szybcy i wściekli 10" - spektakularna kontynuacja kinowego hitu [ZWIASTUN]

Odpaliłem na pięć minut, wyłączyłem po napisach końcowych. To powrót do lat dzieciństwa

Włączyłem o tak o. Zobaczyć, czym kiedyś ekscytowaliśmy się z kolegami w podstawówce, obejrzeć kilka minut, wyśmiać poziom, a potem zapomnieć. To był błąd. Siła nostalgii sprawiła, że nie wstałem z fotela przez następne półtorej godziny, a sztampowe przygody Briana O'Connera i Dominika Toretto wciągnęły mnie jak przed laty. Jeśli tak jak ja jesteście z przełomu lat 80. i 90., to może warto wybrać się na ulice Los Angeles. To powrót do lat dzieciństwa.

Kiedy wychodzili pierwsi "Szybcy i wściekli" mieliśmy po dziesięć lat, a ten film i kolejne części nas fascynowały. Ekscytacja zakończyła się chyba na "Tokio Drift" albo na części czwartej, już nie pamiętam. Zagrywaliśmy się też w nieskończoność w dwie gry serii Need for Speed, "Most Wanted" (najlepsza część) oraz "Carbon", które wyraźnie podpięły się pod sukces filmów. Wreszcie załapaliśmy się na końcówkę mody na tuning w Polsce. Akurat ja peugeota 206 dziadka nie ulepszałem (stanowczo zbyt często łapałem za ręczny na śniegu), ale miałem kolegę z obniżonym golfem z naklejką "Venom", przerobionym wydechem (nie musiał dzwonić, wiedziałem, że podjeżdża Wisłostradą) i podkręconym silnikiem, a dalszy znajomy szpanował na Sadybie bardzo skrzywdzoną astrą z subwooferem na cały bagażnik. Trudno było na osiedlu też o starusieńką hondę civic, która nie byłaby "poprawiona".

Dawno już o tym zapomniałem. "Szybcy i wściekli" przypomnieli mi te czasy, a oglądając film bawiłem się zaskakująco dobrze.

 

"Szybcy i wściekli" - o co w ogóle chodzi?

W Los Angeles grasuje gang, który napada na kierowców ciężarówek. Służby wysyłają więc na ulice młodego policjanta Briana, żeby wkręcił się do ekipy głównego podejrzanego Dominika Torreto. Tłem jest świat nielegalnych wyścigów w Mieście Aniołów, nie zabraknie też obowiązkowego wątku romansowego, bardzo poważnych rozmów o honorze, zdrad i emocjonujących wyścigów.

Fabuła jest prosta, postacie płaskie, a ich dialogi - drętwe. W dzisiejszych czasach poprawności politycznej na pewno może razić wylewający się z ekranu seksizm i przedmiotowe traktowanie kobiet (oczywiście poza głównymi bohaterkami), które są tu tylko skąpo ubranym tłem dla stuningowanych samochodów. Gra aktorska wręcz poraża zawartością drewna w drewnie, a plejada aktorów nie należy do najbardziej uznanych gwiazdorów Hollywood. Poza odtwórcami głównych ról, to oczywiście Vin Diesel oraz Paul Walker, na ekranie zobaczymy m.in.: Michelle Rodriguez, Jordanę Brewster, Thoma Barry'ego i rapera Ja Rule. Do tego dodajcie uliczną muzykę z tamtych lat, pomarańczowy color grading i sztampowy film akcji z 2001 r. gotowy. ALE...

Wiele z tych wad było pewnie zamierzonych, nikt nie miał tu zamiaru zawalczyć o Oscara, liczyła się dobra, niezobowiązująca zabawa. W jedynce nie ma tej pełnej patosu powagi z ostatnich części. Jest lekko, przyjemnie, a przed ekranem można się po prostu wyluzować. Fabuła i postacie są miałkie, ale to w niczym nie przeszkadza. Historia sobie płynie, samochody się ścigają, a my się bawimy.

Nie tylko ja dałem ponieść się nostalgii. "Szybcy i wściekli" mają bardzo wysoką ocenę

Z ciekawości zajrzałem na stronę Filmweb, żeby sprawdzić, jak "Szybkich" oceniają inni. Ja na każdym kroku widzę, jak słaby, czasem wręcz bardzo słaby, jest to film, a bardzo go lubię i oceniłbym go wysoko, oczywiście z gwiazdką, wyjaśniającą skąd aż taka sympatia do tego wiekopomnego dzieła. "Szybcy i wściekli" mają ocenę 7,4 na 10 z 293 250 ocen. Znakomity wynik. Spodziewałem się niższego, ale widocznie jest nas, ukrytych fanów pierwszych przygód Toretto i O'Connera, wielu. Nie jestem sam.

Jeśli kiedyś lubiliście jedynkę, a teraz macie okazję do niej wrócić, to zróbcie to. Film wciąż bawi, a przy okazji zapewnia piękną nostalgiczną podróż do wczesnych lat dwutysięcznych.

Nie widzieliście nigdy pierwszych części, a oglądając zwiastuny tych nowszych dziwicie się, kto w ogóle może takie głupoty oglądać? Też włączcie. Dla was to może być edukacyjny seans. "Szybcy i wściekli" to absolutny samochodowy klasyk kina akcji dla dzisiejszych trzydziestolatków. Może i czterdziestolatków. Pozycja obowiązkowa, żeby zrozumieć fenomen tuningu sprzed lat. Na "Szybkich i wściekłych" i "Need for Speedzie" wychowało się całe pokolenie fanów motoryzacji.

Moje pokolenie. Na szczęście już nam to przeszło.
'Szybcy i wściekli', reż. Rob Cohen (2001)
"Szybcy i wściekli", reż. Rob Cohen (2001) Fot. mat. prasowe
Więcej o: