Większość widzów jest zachwycona wysokim poziomem serialu "The Last of Us", który dla HBO Max tworzy duet Neil Druckman i Craig Mazin. To produkcja, która powoli wychodzi z szufladki, do której włożyli ją krytycy filmowi. Chodzi o filmy powstające na bazie gier wideo, które zazwyczaj nie są najwyższych lotów. Więcej tekstów na temat motoryzacji w popkulturze znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
"The Last of Us" jest inny. To jeden z najlepszych i najpopularniejszych seriali ostatnich lat, który przekonuje do siebie coraz więcej widzów, ale oglądający go nauczyciele geografii i chemii mogą zgrzytać zębami.
Scenarzyści "The Last of Us" mają dość swobodny stosunek do tych szkolnych przedmiotów. Mieszkańcy USA już jakiś czas temu stwierdzili, że niemożliwe jest pokonywanie tak dużych dystansów w tak krótkim czasie, a okolice Bostonu czy Kansas City w rzeczywistości wyglądają zupełnie inaczej. Geograficzne lapsusy stały się już tematem memów.
To zrozumiałe, że w filmach rozrywkowych pewne uproszczenia są niezbędne, ale zdaniem niektórych widzów, twórcy serialu poszli o krok za daleko. Teraz do tego chóru dołączyli specjaliści od chemii i motoryzacji. Trudno się z nimi nie zgodzić.
Z kilku przyczyn tak swobodne korzystanie z aut nie jest realne dwie dekady po upadku cywilizacji. Po pierwsze po długotrwałym postoju bez regularnego serwisu samochody nie nadawałyby się do jazdy. W rzeczywistości nie wystarczy naładować lub wymienić w nich akumulator, żeby ruszyć w drogę.
W czasie postoju wiele samochodowych elementów się niszczy, wymaga naprawy albo wymiany. Chodzi o rdzewiejące blachy, świece z nagarem, sparciałe gumy na kołach, w zawieszeniu, zapieczone hamulce, komory silnika wymagające gruntownego czyszczenia i wiele innych podzespołów. Każdy samochód bez regularnej eksploatacji lub gruntownego przeglądu po kilku latach zmienia się we wrak.
Jest jeszcze kwestia paliwa. Spalinowym autem nie da się jeździć bez oleju napędowego lub benzyny. W czwartym odcinku serii główny bohater Joel (Pedro Pascal) "pozyskuje" (w takiej sytuacji to chyba nie kradzież?) benzynę, odsysając ją ze zbiornika stojącego od dekad omszałego auta. Scenarzyści sugerują, że robi to regularnie, gdy kończy mu się paliwo, no bo przecież na świecie już nie ma czynnych stacji benzynowych.
Wątpliwe, żeby benzyna tak długo czekała na niego w zbiorniku, a jeśli nawet, dawno uległaby chemicznej degradacji i stała się bezużyteczna. Specjaliści twierdzą, że wystarczy kilka miesięcy, aby benzyna uległa rozkładowi, nawet gdyby nie miała dodatku etanolu, który jest od dekad obowiązkowy w Ameryce. Etanol dodatkowo przyspiesza ten proces.
Między innymi z tego powodu gromadzenie ogromnych rezerw benzyny jest niewykonalne. Trzeba ją wytwarzać i zużywać na bieżąco, bo maksymalna mało prawdopodobna data przydatności do użycia to pięć lat. Przez ten czas benzyna będzie parować, powoli się utleniać, rozwarstwiać i zmieniać w szlam, aż w końcu przestanie się palić.
Sprawa przedstawia się tylko nieco lepiej w przypadku oleju napędowego, ale jego produkcję w prymitywnych warunkach łatwiej sobie wyobrazić (biodiesel). Tyle że pikap Chevrolet S-10, którym podróżował Joel z Ellie (Bella Ramsey) miał benzynowy silnik.
Krótko mówiąc, kilka lat po apokalipsie i upadku cywilizacji podróże samochodowe stałyby się praktycznie niemożliwe. To oznacza, że pokonywanie długich dystansów w jakikolwiek sposób byłoby bardzo utrudnione. Nie pierwszy raz fakty stają naprzeciw wyobraźni twórców, ale kto chciałby oglądać bohaterów podróżujących przez całe tygodnie na piechotę. Zwłaszcza że w ciągu jednego sezonu nie udałoby im się dotrzeć nawet do granicy stanu.
Denerwuje was to? Mnie nie przeszkadzają drobne geograficzne i naukowe nieścisłości, kiedy bawię się aż tak dobrze. Nawet z nimi serial "The Last of Us" to znakomita rozrywka, a dodatkowo cenna nauka, ale nie chemii, tylko psychologii. W trakcie oglądania można dowiedzieć się sporo o ludziach, a najwięcej o własnym charakterze.