Jeremy Clarkson jest jednym z bardziej znanych Brytyjczyków. Swoją sławę zbudował na kontrowersyjnych i obraźliwych wypowiedziach. Często były też zabawne, ale tym razem nikomu nie jest do śmiechu. O wielu takich wybrykach przeczytasz na Gazeta.pl.
Prezenter programów rozrywkowych na kanwie motoryzacji, takich jak "Top Gear" i "The Grand Tour", autor innych programów telewizyjnych oraz książek, ma swoją rubrykę w tabloidzie "The Sun". Być może właśnie opublikował w niej ostatni felieton, bo wygląda na to, że powtórzy się historia, która zakończyła jego karierę w BBC.
Jeremy Clarkson podzielił się swoimi przemyśleniami na temat żony księcia Harry'ego, Meghan Markle, które wysnuł po obejrzeniu dokumentalnego serialu "Harry i Meghan" na Netfliksie. Napisał, że jej "nienawidzi na poziomie komórkowym". Dodał, że nie może spać po nocach, bo "zgrzyta zębami i marzy o dniu, w którym zostanie zmuszona do paradowania nago ulicami każdego większego miasta w Wielkiej Brytanii, a tłum będzie krzyczał "wstyd" i obrzucał ją ekskrementami".
62-letni Anglik dodał, że każdy w jego wieku myśli na temat Meghan podobnie. Wywołał tym ogromną burzę w brytyjskich mediach. Przeciwko jego mizoginii i szerzeniu nienawiści po raz kolejny zaprotestowali niemal wszyscy.
Do organizacji IPSO (Independent Press Standards Organisation) pilnującej medialnych standardów wpłynęło ponad 6 tys. skarg na ten temat. Zaprotestowała nawet córka Clarksona Emily, która napisała w mediach społecznościowych, że odcina się od wszystkiego, co napisał na temat Meghan jej ojciec i wspiera ofiary internetowej nienawiści.
Clarkson zdecydował się napisać swój felieton na temat Megham Markle, a redakcja "The Sun" opublikowała go, mimo że w przeszłości podobne praktyki komentowała sama zainteresowana. Jakiś czas temu nagrała krótkie wideo w towarzystwie męża, na którym płacząc, mówi do dziennikarzy z tabloidów, że to przez nich ludzie chcą jej śmierci, że z tego powodu się boi o siebie i swoją rodzinę. Próbowała wytłumaczyć, że słowa dziennikarzy mają wpływ na jej życie.
Co zrobił Clarkson, gdy zdał sobie sprawę z efektu, jaki wywołał? Tym razem się ugiął. Przyznał do błędu, ale tak, żeby nie przeprosić (tzw. non-apology), a felieton zniknął ze strony "The Sun", podobno na jego życzenie. Mleko jednak się wylało. Najciekawsza może być motywacja, która skłoniła go do wyrażenia takiej, a nie innej opinii.
Można się było spodziewać, że inteligentny Jeremy zasłoni się wolnością słowa, obroni formułą felietonu i stwierdzi, że jego słów nie należy traktować dosłownie. Zresztą poniekąd tak robi, tłumacząc, że jego słowa były niezgrabną parafrazą słynnej sceny z serialu "Gra o Tron", w której królowa Cersei Lannister, została zmuszona do "marszu wstydu" ulicami King's Landing. Internauci od razu skorygowali jego stwierdzenie, pisząc, że jeśli się ma miliony obserwujących, takie opinie nie są niezgrabne tylko niebezpieczne.
Niestety mimo nieudolnych tłumaczeń autora, można się domyślić jaka była jego prawdziwa motywacja. Clarkson jest jednym z celebrytów, którzy budują swoją popularność na kontrowersjach i odwoływaniu się do najniższych ludzkich instynktów, bo wiedzą, że to działa. Później robią zdziwione oczy i korzystają ze zdobytej sławy, zarówno w sensie finansowym, jak i karmienia własnego ego.
Dlatego mam przeczucie graniczące z pewnością, że Brytyjczyk napisał te słowa cynicznie, z pełną premedytacją i licząc na efekt zbliżony do tego, który właśnie wywołał. Przecież w przeszłości robił to już wielokrotnie, używając rasistowskich i nienawistnych słów. W głębi duszy pewnie wciąż chichocze z reakcji, którą spowodował. Natomiast nie spodziewał się, że będzie aż tak zdecydowana i całkowicie w opozycji do jego opinii. Został zmuszony przez opinię publiczną do rejterady.
Jeśli cokolwiek dobrego płynie z przemyśleń prowadzącego "The Grand Tour", "Farmę Clarksona", "Milionerów" i inne programy, a także autora zabawnych książeczek, to dyskusja, którą wywołał. Dotyczy nie tylko na temat granic wolności wypowiedzi w mediach i tolerancji. Różne postacie brytyjskiej sceny medialnej i politycznej zwróciły uwagę na jeszcze inne strony tego skandalu.
Pisarz i dziennikarz Andrew Scott (bardziej znany pod pseudonimem Otto English) napisał, że publikacja felietonu nie powinna mieć miejsca. Winę za nią ponosi nie tylko Clarkson, ale środowisko, które akceptuje takie słowa. Inni są jeszcze dokładniejsi. Odpowiedzialnością obarczają redaktor naczelną "The Sun" Victorię Newton. Ich zdaniem jest dowodem na to, że niektóre wpływowe kobiety popierają mizoginię, jeśli tylko przynosi im korzyść.
Jeszcze inni zwracają uwagę, że słowa felietonisty "The Sun" zostały opublikowane w wyjątkowo niefortunnym czasie, kiedy w wielu miejscach na świecie kobiety giną, bo domagają się szacunku i równego traktowania. Tak dzieje się nie tylko w Iranie, ale również w Wielkiej Brytanii. Claire Waxman odpowiedzialna za pomoc ofiarom przemocy w londyńskim ratuszu przypomina, że na Wyspach co trzy dni ginie kobieta, a jedna na cztery dorosłe Brytyjki została w ciągu swego życia zgwałcona. Obarcza częścią odpowiedzialności celebrytów głoszących takie opinie, jak Clarkson, bo one legitymizują nienawiść wobec kobiet.
Wiele osób domaga się zerwania kontraktu przez telewizję ITV, dla której Jeremy Clarkson prowadzi brytyjską wersję "Milionerów". Niewykluczone, że tak się właśnie stanie. Dlaczego? Bo skomplikowanym świecie dzisiejszych mediów trzeba gdzieś wyznaczyć granicę pomiędzy wolnością wypowiedzi i zaspokojeniem najniższego wspólnego mianownika gustów czytelników a zwykłą przyzwoitością i tym, co prasa oraz celebryci są skłonni zrobić dla zysków i sławy. Reakcja brytyjskiej blogosfery jest dobrą prognozą, bo ta właśnie powiedziała Clarksonowi stanowcze nie.