Niemal przed każdą podróżą samochodem sięgam po smartfon i sprawdzam mapę z podglądem natężenia ruchu drogowego. Wolę od razu sprawdzić co mnie czeka po drodze, by upewnić się, czy tym razem uda się przejechać bez większych opóźnień. Bywało nawet, że rezygnowałem z podróży, gdy mapa niemal całego miasta zmieniała się w ogromny czerwony plan. W przypadku powrotu z pracy w popołudniowych godzinach szczytu lepiej było zostać dłużej w biurze niż tkwić w korkach po drodze do domu.
Jak czytać mapę z widokiem danych o aktualnym natężeniu ruchu drogowego? To proste. Im więcej dróg zaznaczonych kolorem czerwonym czy czarnym tym większy armagedon. Im ciemniejszy kolor, tym niższa średnia prędkość przejazdu. Im zaś więcej tras oznaczonych zielonym kolorem tym łatwiej o swobodny przejazd i wyższą średnią. Na szczęście producenci nawigacji zwykle dość zgodnie dobierają kolory map, więc rzadko kiedy można trafić na odstępstwa od przyjętej palety barw.
Otwartą kwestią pozostaje, czy można w pełni zaufać danym publikowanym na mapach Apple, Google Maps, Here, NaviExpert, TomTom, Waze i innych? Niestety nie. Okazuje się, że z danymi o ruchu drogowym jest podobnie jak w przypadku prognozy pogody. Producenci nawigacji niejednokrotnie muszą sięgać po prognozy ruchu, co jest obarczone ryzykiem błędu. Dlaczego? Zwykle ruch jest prognozowany w sytuacji, gdy dla danego odcinka drogi jest zbyt mało danych przekazywanych w czasie rzeczywistym. Co to oznacza dla kierowcy? Może spotkać się, z tym że nawigacja będzie wskazywać korek w miejscu, w którym można swobodnie przejechać bez żadnych utrudnień. Na szczęście zdarza się to coraz rzadziej.
Skąd w nawigacjach takich jak Google Maps i innych pojawiają się informacje o sytuacji drogowej? Jest mnóstwo źródeł danych. Google ma dość istotną przewagę, gdyż korzysta przede wszystkim z danych pochodzących ze smartfonów z systemem Android (a tych jest mnóstwo na rynku). Konkurenci tacy jak m.in. AutoMapa, Here, NaviExpert, Navitel, Sygic czy TomTom muszą zaś korzystać z danych od użytkowników aplikacji (wystarczy, że będzie włączona), monitoringu flot samochodowych czy systemów automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym (dane od zarządców infrastruktury drogowej).
Z coraz większą precyzją wskazywane są także miejsca, gdzie korek się kończy i zaczyna. Stąd w nowoczesnych samochodach coraz łatwiej o precyzyjne ostrzeżenia o zbliżania się do zatoru drogowego (szczególnie przodują w tym dostawcy tacy jak Here i TomTom), by zminimalizować ryzyku karambolu. A o groźne w skutkach zdarzenia najłatwiej tam, gdzie obowiązują najmniej restrykcyjne limity prędkości. Nie dziwi zatem, że alerty o zbliżaniu się do korków mają priorytet w przypadku podróży autostradami i drogami ekspresowymi. Przekazywane są nie tylko podróżującym po krajach Europy Zachodniej, ale także i w Polsce. Pod tym względem coraz lepiej sprawują się systemy stosowane nie tylko w samochodach niemieckich marek premium, ale także autach bardziej popularnych marek jak Ford czy firm wchodzących w skład koncernu Stellantis.
Co zatem zrobić, gdy twoje auto lub aplikacja nawigacyjna w smartfonie ostrzegą o zbliżaniu się do korka (na mapie wskazane i wyróżnione ciemniejszym kolorem)? Lepiej tego nie ignoruj i wcześniej zwolnij. Gdy zaś twoje auto będzie ostatnie w zatorze na bardzo ruchliwej trasie to lepiej zatrzymaj się wcześniej i zachowaj większy odstęp oraz włącz światła awaryjne. Z pewnością zwiększysz szanse na to, że kolejni dojeżdżający unikną gwałtownego awaryjnego hamowania i groźnego w skutkach wypadku.