Uwielbiam Mapy Google, ponieważ nienawidzę nadmiaru aplikacji w telefonie. Nasz redaktor Tomasz Okurowski pewnie by się złapał za głowę, gdyby się dowiedział, że starczają mi dwa w połowie zapełnione ekrany startowe w moim samsungu. Im mniej aplikacji, tym lepiej. Lubię mieć wszystko od razu pod ręką. Mapy to prawdziwy aplikacjowy gigant. Pewnie nie znam kilku jej funkcji, ale to jedyna nawigacja, z której korzystam i mam kilka przemyśleń, jak robić to najwygodniej. Próbowałem się przekonać do innych, ale Mapy pasują mi najbardziej. O technologiach więcej piszą nasi koledzy i koleżanki z Nexta na stronie głównej gazeta.pl.
Jedna aplikacja zastępuje mi kilka (a może i więcej...) innych. Jakie funkcje ma aplikacja, którą ma pewnie większość naszych czytelników? Wymienię te, które kojarzę i regularnie używam:
Jako turysta kocham drugą połowę listy, którą przed chwilą wypisałem. Jako kierowca, poza samą nawigacją jako taką, najbardziej lubię alternatywne trasy, które Mapy proponują cały czas i robią to dynamicznie. Od obeznanego w temacie Tomka dowiedziałem się, że konkurencja nie ma tej funkcji aż tak rozbudowanej, ponieważ Google stać na potężne serwery. Kiedy jedziecie, Mapy na bieżąco nie tylko was prowadzą do celu, ale co chwile pokazują inne trasy. Zwykle szare i mało widoczne. Chyba, że na naszej aktualnej trasie coś się stało, wtedy Mapy reagują powiadomieniem.
Warto tej funkcji dać szansę i nie zrażać się tym, jak głupia potrafi być. Popisową sztuczką Map Google jest pokazywanie na ekranie trasy z cyklu "będziesz jechał o 45 minut dłużej, w dodatku... zapłacisz". Na pewno widzieliście kiedyś takie absurdalne komunikaty. Ze swojego doświadczenia na te najgłupsze trafiam zwykle podczas jazdy na trasie Warszawa-Gdańsk. Jadę bezpłatną S7, a tu nagle Mapy dają alternatywę, żebym jechał dużo dłużej na A1 (naprawdę czasem to 30-45 minut...), a w dodatku zapłacił. Świetny pomysł!
W takich sytuacjach po prostu ignoruję Google i jadę tak jak się powinno. Inna sztuczka to przy trochę wolniejszym ruchu na drodze szybkiego ruchu sugestie, żeby nagle zjechać, żeby wjechać z powrotem za chwilę. To rzadko się sprawdza. Alternatywne trasy jednak potrafią kierowcy znacznie pomóc. Przy zaznaczeniu celu warto przyjrzeć się propozycjom, które Mapy dają. Zwykle jest jedna polecana i jedna-dwie alternatywne.
Jeśli czas przejazdu jest podobny, to warto pojechać którąś z nieoczywistych. Nawet w swoim mieście można poznać wiele ciekawych miejsc, skrótów i dróg, o których byście nigdy nie pomyśleli. Co więcej, szare trasy to znakomity sposób na nudę. Czasem warto zjechać z nudnej drogi szybkiego ruchu, a do celu dotrzeć malowniczymi krajówkami. Parę razy Google poprowadziło mnie tak z Warszawy do Krakowa. Lubi to też robić w innych krajach. Po co jechać jakimś remontowanym lub budowanym odcinkiem drogi szybkiego ruchu, kiedy można podziwiać widoki? Często do celu dotrzecie praktycznie w tym samym czasie, a zabijecie nudę. Jeśli lubicie zwiedzać, to alternatywne trasy, to strzał w dziesiątkę. Najprostsza droga to najczęściej najnudniejsza droga.
Oszczędni kierowcy powinni ze szczególną uwagą spojrzeć na alternatywną trasę z listkiem. Trasa z zielonym listkiem to taka, podczas której nasz samochód zużyje najmniej paliwa/prądu. Informatycy tej firmy podobno są w stanie zmienić algorytmy planujące trasy przejazdu nawigacji samochodowej tak, żeby kierowcy dotarli na miejsce w podobnym momencie, ale w znacznie bardziej ekonomiczny sposób.
Jeśli auta zużyją mniej energii, wyemitują mniej dwutlenku węgla. Szacunki Google mówią, że globalnie to może oznaczać oszczędność nawet więcej niż miliona ton CO2 każdego roku. Propozycja ekologicznej (i ekonomicznej) trasy będzie oznaczona na mapie zielonym listkiem. Podobno nowy algorytm planowania tras bierze pod uwagę wiele czynników takich jak natężenie ruchu i pochylenie nawierzchni. Oszczędność w przypadku jednego auta może nie być duża, ale kiedy pomnoży się ją przez miliony kierowców, to już coś - tłumaczyliśmy działanie funkcji w jednej z poprzednich informacji o nowej funkcji Map. W końcu można z niej skorzystać także nad Wisłą. I na pewno warto. Google może nam otworzyć oczy na trasy, których dotąd w ogóle nie rozważaliśmy. Jeśli będziemy ją pokonywać codziennie (np. do pracy), to rzeczywiście może udać się obniżyć spalanie.