Praktycznie każdy samochód elektryczny, a z całą pewnością wszystkie modele elektryczne marki Volvo (jak również hybrydy plug-in szwedzkiej marki) to pojazdy, które można ładować wprost ze zwykłego gniazdka elektrycznego. Tego samego, z którego zasilamy praktycznie wszystkie urządzenia elektryczne działające w naszych domach. Liczba gniazdek w Polsce jest z całą pewnością znacznie wyższa niż liczba dystrybutorów na stacjach paliw. Zatem problem „braku ładowarek" to problem sztuczny. Nieprawdą jest, że aut elektrycznych nie ma gdzie ładować. Problem leży gdzie indziej: w mocy ładowania.
Faktem jest, że ładowanie ze zwykłego gniazdka elektrycznego jest najwolniejszym sposobem dostarczenia energii do akumulatora trakcyjnego samochodu elektrycznego. W praktyce wyklucza to ładowanie auta w ten sposób, gdy jesteśmy np. w trasie i zatrzymaliśmy się na posiłek oraz by podładować auto. Liczby mówią same za siebie: naładowanie choćby połowy akumulatora Volvo C40 Twin Engine (ok. 70 kWh pojemności netto) ze zwykłego gniazda o mocy 2,3 kW (prąd 10 A przy napięciu 230 V) trwałoby ok. 30 godzin. Trochę za długo na przerwę w trasie.
Niemniej warto spojrzeć na tę kwestię szerzej. Czy ładowanie z gniazdka to zły pomysł? Niekoniecznie. Ile razy zdarza się taka sytuacja, że auto stoi po prostu nieużywane w garażu? Nawet jeżeli lubimy prowadzić samochód, to nie spędzamy za kółkiem całego życia. Wystarczy wyrobić sobie nawyk, by auto elektryczne po zaparkowaniu w domu podłączać do prądu. Ta metoda ma też tę zaletę, że „domowy" prąd z gniazdka jest też znacznie tańszy od jakiegokolwiek paliwa węglowodorowego. Żeby nie być gołosłownym. „Zatankowanie" do pełna akumulatora Volvo C40 Twin Recharge przy ładowaniu ze zwykłego gniazda i średnim koszcie za kilowatogodzinę równym 60 groszy wyniesie ok. 40 zł. Tyle co niespełna 6 litrów benzyny lub oleju napędowego. Ponadto jeżeli korzystamy z rozliczania dwutaryfowego i auto ładujemy tylko w tańszej taryfie, koszt ten będzie jeszcze znacząco niższy! Doskonale wiedzą to posiadacze instalacji fotowoltaicznych czy innego typu instalacji OZE – oni mogą wręcz „tankować" swoje auta zupełnie za darmo.
Warto też mieć na uwadze, że większość dziennych przebiegów aut w Europie to zaledwie ułamek zasięgu całkowitego np. takiego elektrycznego Volvo XC40 Recharge (ponad 400 km). Oznacza to, że wcale nie musimy każdego dnia ładować auta elektrycznego do pełna. W rezultacie nocne doładowania samochodu, nawet ze zwykłego gniazdka, mogą się okazać w codziennej eksploatacji zupełnie wystarczającym sposobem dostarczania energii. Owszem, czasem potrzebujemy większych zasięgów, jedziemy dalej, ale zwykłe gniazdko to zaledwie jeden z wielu sposobów. Poznajmy kolejne.
To kolejna metoda na dostarczanie energii do posiadanego auta elektrycznego. Nie zmieniamy miejsca (dalej ładowanie we własnym domu), ale zmieniamy gniazdko, moc i szybkość ładowania. Jednocześnie – tu uwaga! - nie zmieniamy kosztu samego prądu. 1 kWh energii ze zwykłego gniazdka kosztuje dokładnie tyle samo co 1 kWh z wallboksa. Oczywiście ładowanie z wallboksa wyjdzie nam trochę drożej, bo musimy zainwestować w stosowne urządzenie do szybszego ładowania auta elektrycznego. Jednak urządzenie to zdecydowanie ułatwia życie z samochodem elektrycznym. Dzięki większej mocy ładowania (11 kW) skraca czas napełniania akumulatora trakcyjnego energią do kilku godzin.
Ponownie posłużmy się konkretnymi danymi. Naładowanie do pełna rozładowanego akumulatora trakcyjnego Volvo C40 zajmie ok. 8 godzin. To oznacza, że niemal całkowicie rozładowane auto podłączone wieczorem (tańszy prąd w rozliczaniu dwutaryfowym) o godz. 22. do wallboksa, o 6. rano jest w pełni naładowane. To zupełnie zmienia kwestię „straty czasu na ładowanie". Tak naprawdę samochód elektryczny z odpowiednim wallboksem, to w większości przypadków oszczędność czasu w stosunku do jakiegokolwiek auta spalinowego. Dlaczego? Bo nie musicie tracić ani sekundy by jechać na stację benzynową.
Warto tu wspomnieć o samych wallboksach. Volvo, jak wielu innych producentów oferuje swoim klientom stosowne urządzenia, ale – w przeciwieństwie do wielu innych firm – szwedzka marka nie ogranicza się do samego urządzenia. Volvo oferuje kompleksową usługę obejmującą m.in. audyt instalacji energetycznej w naszym domu oraz profesjonalną instalację i montaż wallboksa „pod klucz".
Wreszcie kolejny sposób ładowania samochodów elektrycznych to korzystanie z szybkich ładowarek prądu stałego (DC). Zaletą tych urządzeń jest moc dostarczanej energii i szybkość ładowania. Ponownie kilka liczb. Elektryczne Volvo XC40 oraz C40 mogą być ładowane z maksymalną mocą nawet 150 kW. Jeżeli podłączymy któryś z wymienionych modeli do ładowarki DC o takiej mocy, czas ładowania skróci się do kilkudziesięciu minut. W sam raz na przerwę na odpoczynek i posiłek na trasie. Wadą – z punktu widzenia użytkownika – może być koszt. Ceny za 1 kWh na stacjach szybkiego ładowania są wyższe niż w przypadku „domowego" prądu, ale jest to kwota porównywalna z kosztem tankowania auta spalinowego. Warto pamiętać, że szybkie ładowarki DC to urządzenia, z których korzysta się relatywnie rzadko – tylko wówczas, gdy wybieramy się autem elektrycznym w dłuższe trasy.
Oczywiście wciąż problemem dla wielu kierowców aut elektrycznych jest zbyt mała liczba szybkich ładowarek w Polsce. Jednak nie jest to ani wada samego auta elektrycznego, ani też problem spowodowany przez producenta. Mało tego, wielu producentów decyduje się na inwestowanie w infrastrukturę ładowania. Takie działania podjęło Volvo także w Polsce instalując kilkadziesiąt szybkich ładowarek w punktach dealerskich marki. To oczywiście nie jest ostatnie słowo – pojawią się również szybkie ładowarki o mocy 175 kW, pozwalające w pełni wykorzystać potencjał najnowszych, elektrycznych modeli Volvo.
Na koniec prosty eksperyment myślowy, pokazujący, że szeroki wybór sposobów ładowania aut elektrycznych to zaleta, a nie wada elektromobilności. Czy nie wolelibyście poczekać na stacji 3 razy dłużej, gdyby oznaczało to np. o połowę mniejszy koszt 1 litra paliwa? Elektromobilność daje ten wybór – spalinowa motoryzacja skazuje nas na wahania globalnego rynku węglowodorów. Energię elektryczną – przy odpowiednich inwestycjach np. w OZE – możemy produkować sami.