Presja rośnie. Po drugiej stronie Atlantyku wrze. Nie jest bowiem tajemnicą, że Stellantis zmaga się z problemami nie tylko w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych. A to dla międzynarodowego koncernu jeden z kluczowych rynków.
Firma mierzy się z dość poważnym sporem z jednym z najpotężniejszych związków zawodowych. Związek United Auto Workers (UAW) złożył nawet pozew przeciwko Stellantis. Powód? Związkowcy zarzucają stosowanie nieuczciwych praktyk wobec pracowników i naruszenie umowy dot. warunków zatrudnienia. UAW grozi także licznymi strajkami w związku z zamkniętymi zakładami w Belvidere w Illinois (produkowano w nich różne modele takich marek jak Chrysler, Dodge czy Jeep), w których prace wstrzymano już na początku 2023 r. Mimo wcześniejszych zapewnień fabryka nie wznowiła pracy a plany inwestycyjne nie zostały wdrożone.
Choć Belvidere w Illinois nie produkuje aut już od ponad roku to i tak amerykańscy dealerzy zmagają się z problemem zbyt dużych zapasów nowych samochodów. Zgodnie z nowym planem ograniczenie stanów magazynowych rozpocznie się w USA na początku 2025 r. (nawet o 100 tys. pojazdów). W skali globalnej stany sięgnęły zaś 1,4 mln samochodów, co negatywnie odbiło się na wynikach finansowych Stellantis (spadek zysków aż o 40 proc. za pierwsze półrocze 2024 r.).
Problemy na rynku amerykańskim mogą wpłynąć na losy Carlosa Tavaresa. Według Bloomberga i Reutersa koncern już szuka następcy kontrowersyjnego menedżera. Kontrakt wygasa w styczniu 2026 r. O możliwym odejściu coraz głośniej wspominają amerykańscy związkowcy. UAW wezwał nawet Tavaresa do ustąpienia tuż po ogłoszeniu planów strajku. Oczywiście trudno oczekiwać, że prezes zarządu Stellantis wysłucha związkowców, ale nietrudno o wrażenie, że coraz trudniej znaleźć w koncernie obrońców i sprzymierzeńców kontrowersyjnego menedżera.